Pierwszy raz w swojej karierze Sorrentino zdecydował się na kobiecą główną bohaterkę, co wzbudzało zarówno ekscytację, jak i pewne obawy przed seansem. Ciekawość wzmagały także mieszane opinie – chyba jeszcze żaden film reżysera nie spotkał się jeszcze z tak surową oceną. Czy słusznie? Choć Bogini Partenope ma swoje problemy, Sorrentino nie sposób nie kochać.
Jest rok 1950. W Neapolu, na wyspie Capri, rodzi się Partenope. Jak to w bajkach bywa, wyrasta na piękną, tajemniczą kobietę, która – świadomie lub mniej – kusi i zwodzi mężczyzn. Kiedy jej raj zaczyna się rozpadać, tytułowa bohaterka zagłębia się w studiach antropologicznych, próbując zrozumieć siebie i świat.
Już sam tytuł sugeruje istotny trop interpretacyjny. Parthenope to nie tylko dawna nazwa Neapolu, ukochanego miasta reżysera, ale także imię mitycznej syreny, która próbowała uwieść Odyseusza. Gdy poniosła porażkę, rzuciła się do Morza Śródziemnego (pamiętajmy, że greckie syreny miały skrzydła, a nie ogony). Jej ciało, wyrzucone na brzeg, stało się symbolem i nazwą przyszłego Neapolu.
Kim więc jest Partenope? Boginią, syreną, kobietą z krwi i kości? A może personifikacją utraconych marzeń, które wciąż wchodzą w interakcję z ich właścicielami? Sorrentino zdaje się mówić, że marzenia są jak pierwsza miłość – warto je pamiętać, ale nie zawsze warto do nich wracać. Na konferencji prasowej w Cannes (2024) reżyser częściowo odpowiedział na pytanie o tożsamość swojej bohaterki:
„Jest lustrem miasta, w którym dorastałem. Dostała po nim nawet imię."
Neapol to miejsce będące jednocześnie źródłem traumy, utraconym rajem i pierwszą miłością. Tak jak życie Sorrentino odbija się w autorskiej personifikacji ukochanego miasta, tak w Partenope przeglądać się będą inne postaci występujące w filmie.
fot. materiały prasowe
Bohaterka często określana jest mianem cudu. Reżyser nieustannie zestawia ze sobą strefy sacrum/profanum. I jak zawsze, robi to w sposób bezwstydny. W jego wizji spotykają się trzy porządki: chrześcijaństwo, pogaństwo i owy nieuchwytny cud.
W jednej z najbardziej zapadających w pamięć scen Partenope odwiedza katedrę, gdzie przechowywana jest relikwia św. Januarego. Rzekomo rzednąca w trakcie nabożeństwa krew. Towarzyszy jej biskup, o którym mówi się, że jest wcielonym diabłem. Wszystko na to wskazuje – do momentu, gdy Partenope zaczyna grać na jego zasadach. Ich charaktery odbijają się w sobie nawzajem. Wtedy widz zaczyna się zastanawiać: kto tu naprawdę jest kusicielem?
Sorrentino zdaje się mówić, że cud to zjawisko nieuchwytne, niezależne od ludzkiej woli. Możemy go badać, szukać jego przyczyn, ale ostatecznie pojawia się i znika na własnych zasadach. Przez chwilę cudem była tytułowa bohaterka i jej perfekcyjne życie. W końcu jednak „zstępuje” na ziemię, przekracza granicę sacrum. Doświadcza pełni człowieczeństwa. Wskutek tragedii musi dorosnąć. Choć świat traci dawny blask, nadal jest cudem. Jego piękno widać w każdym kolejnym kadrze. To właśnie przyciąga do kina Sorrentino – jego sposób patrzenia na życie. Widz mierzy się w trakcie seansu z emocjonalnym ciężarem, ale zawsze doświadcza na koniec katharsis.
fot. materiały prasowe
Mimo tego, że z kina wyszłam zadowolona, nie mogę nie wytknąć kilku wad. Po pierwsze, czy Partenope rzeczywiście się zmienia, a jej historia dokądś prowadzi? Można bronić tezy, że Partenope przechodzi tzw. character arc – z bogini staje się antropolożką, znawczynią życia. Jednak w tym wszystkim czuć niedosyt, który wynika z samej konstrukcji filmu. Fabuła u Sorrentino nigdy nie była liniowa, raczej składała się ze scenek w duchu Felliniego. Sensy trzeba łączyć samemu. Dla jednych to wada, dla innych - zaleta. W tym przypadku jednak zabrakło trochę pogłębienia przemyśleń.
Z przykrością muszę także stwierdzić, że Bogini Partenope nie jest wolna od zinternalizowanej mizoginii. Podział kobiet w filmie jest schematyczny: młode, piękne i nieszczęśliwe; starsze, zdziwaczałe i jeszcze bardziej nieszczęśliwe; oraz Partenope – zawieszona gdzieś pomiędzy. Sorrentino nie wykonuje tu najlepszej roboty. Ma się wrażenie, że perspektywa wcale niej jest kobieca, co prowadzi do zastanowienia, czy Partenope jako postać jest rzeczywiście dobrze napisana. Interakcje bohaterki opierają się bowiem głównie na mężczyznach – to oni objaśniają świat, są mentorami, wrogami lub obiektami erotycznej fascynacji. Kobiety są dla niej raczej przestrogą – pokazują, jaka nie chce być.
Co więcej, choć film konsekwentnie podkreśla wyjątkowy intelekt Partenope, finalnie jej studia stanowią poboczny wątek. Widz ma uwierzyć, że to właśnie bystrość – a nie tylko uroda – sprawia, że tak magnetyzuje. Jednak Sorrentino nie do końca przekonuje nas do tej wizji. Oczywiście można z tym stwierdzeniem wchodzić w polemikę. W filmie nieustannie pojawia się pytanie: O czym myślisz? Partenope rzadko na nie odpowiada. Zazwyczaj milczy, otoczona aurą tajemnicy. Może właśnie w tym tkwi sedno – nie jesteśmy w stanie w pełni poznać drugiego człowieka. Możemy jedynie musnąć jego osobowość, patrząc przez pryzmat własnego, ograniczonego świata. Cytując sam film, antropologia to widzenie. W biegu fabuły, taką postawę przyjmuje bohaterka. Obserwatorki- badaczki. Być może stąd wynika jej bierność.
fot. materiały prasowe
Pozostaje więc tylko jedno pytanie. Czy warto? Warto. Bogini Partenope może nie trafi do ścisłej czołówki filmów Paolo Sorrentino, ale nie można jej odmówić wartości. To w końcu czarodziej kina, którego magii trudno się oprzeć. Poetyckość, absurd, lekki uśmieszek rzucany widzowi zawsze ujmują w jego obrazach.
Zdaję sobie sprawę, że ta recenzja stawia więcej pytań, niż daje odpowiedzi. Ale może właśnie na tym polega kino Sorrentino – zawsze było i jest subiektywne. Trzeba je odbierać emocjonalnie, pozwolić sobie na chwilę zawieszenia w wykreowanym świecie. Zapewne gdyby forma na to pozwalała, pozostawiłabym film bez jednoznacznej oceny. Dla mnie był on dość osobistym przeżyciem. Choć im dłużej myślę o Bogini Partenope, tym bardziej mam wrażenie, że nie osiągnęła swojego pełnego potencjału. Zamiast tego przez dwie godziny zaledwie ślizga się po powierzchni.
Fanka filmów, literatury i popkultury, od małego karmiona klasykami kina przez rodziców- filmoznawców. W wolnych chwilach spędza czas na chodzeniu na koncerty, siedzi przy nowym cosplay'u lub dobrej herbacie i jeszcze lepszej książce. Miłośniczka Tolkiena i animacji wszelkiej maści.