Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Kino Świat

V Rising - recenzja gry. Wampir nie tylko energetyczny

Autor: Kamil Witkowski
15 lipca 2024
V Rising - recenzja gry. Wampir nie tylko energetyczny

Szpony, kły, nietoperze, mrok, trumny, zamki… Tego wszystkiego możesz spodziewać się po V Rising. Jeśli lubisz zbieranie surowców, wymagającą walkę, rozwijanie swojej bazy, wyposażenia i umiejętności, to zdecydowanie jest to gra dla Ciebie.


W V Rising wcielamy się w wampira. Od pokonania wampirów przez ludzi minęła już masa czasu, a my jako potomek Drakuli budzimy się z wieloletniego snu. Chcemy stać się silniejsi, a do tego potrzebujemy się pożywić A czym żywią się wampiry? No właśnie! Walczymy zatem ze swoimi ofiarami, a gdy są one już  wystarczająco słabe, możemy pożywić się ich krwią. Jak łatwo się domyślić, przeciwnicy z czasem stają się coraz trudniejsi, a nasze wampirze szpony nie wystarczą, aby pozbyć się ich wszystkich. Zmuszeni zatem jesteśmy do tego, aby ulepszać swoje wyposażenie. To jedyny sposób, w jaki możemy zwiększyć poziom swojej postaci. Aby jednak odkryć coraz to lepsze sprzęty, maszyny służące do wytwarzania, czy ulepszania ich, a co za tym idzie ulepszać swój zamek, musimy zdobywać wiedzę. Skąd indziej jednak możemy ją zdobyć, niż z innych nosicieli krwi V? Ja też nie wiem, jaka mogłaby być inna odpowiedź. Jak się bowiem okazuje, nie tylko my jesteśmy nosicielami takiej krwi, czyli potomkami samego Drakuli. Każdy z takich bossów ma swoje unikalne umiejętności, odblokowuje nam nowe technologie i daje punkt, który możemy wykorzystać do odblokowania nowego czaru. Łatwo się zatem domyślić, że aby progresować w grze musimy ich pokonywać. Mówiłem już, że przeciwnicy stają się coraz mocniejsi. Zmusza nas to zatem do odpowiednich przygotowań, rozwoju i nauki nie tylko swoich umiejętności, ale też umiejętności przeciwników, z którymi się mierzymy.

Zobacz również: Elden Ring: Shadow of the Erdtree - recenzja DLC. Here we go again!

Na szczęście nie jesteśmy zmuszeni, aby robić to wszystko na własną rękę. V Rising posiada bowiem tryb multiplayer, dzięki któremu zabawa w eksplorację, zbieranie zasobów, rozwój i walkę stają się znacznie przyjemniejsze i mniej nudne. Nie jest to na szczęście tryb przymusowy. Jeśli wolisz grać solo, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby właśnie w ten sposób podejść do tego tytułu. Warto wspomnieć też o podziale świata. Jak na gry z tego gatunku przystało, mapa podzielona została na kilka różnych obszarów. Jedne są bardziej, a inne mniej przyjazne. Nie dostajemy jednak samouczka, który powie nam: “Tutaj na razie nie idź, bo będziesz mieć kuku”. Wszystkiego musimy nauczyć się na własnych błędach. Gdzie warto iść, a gdzie nie? Którego bossa teraz pokonać? Co teraz rozwijać? Co mi jest potrzebne, aby pójść tam, gdzie wcześniej się nie dało? Co ułatwi mi rozgrywkę? Co mi ją utrudni? Jeśli lubisz odkrywać wszystko na własną rękę, to gwarantuję, że będziesz się przy tym bawić wyśmienicie. Wielu rzeczy z początku pewnie nie będziesz rozumieć i mechaniki gry wejdą Ci w nawyk dopiero po dłuższym czasie spędzonym z tytułem, ale możesz mi wierzyć, że ostatecznie wszystko to zostanie Ci w pamięci jeszcze na długo po zakończeniu rozgrywki.

No dobra, to co wyróżnia V Rising od innych gier survival, jak na przykład Valheim? Na pewno setting. Ja na przykład nie widziałem tak dobrej gry typu survival z wampirami. Poza tym grafika. Nie jest to co prawda tytuł zapierający dech w piersiach ze względu na to, jak wygląda, ale widok izometryczny jest raczej niespotykany przy tego typu produkcjach. Jednak jeśli dobrze łączysz kropki, to już pewnie domyślasz się, dlaczego twórcy postawili właśnie na taki zabieg. Tak, V Rising zdecydowanie bardziej niż na przetrwanie stawia na walkę. Dlatego właśnie musimy ulepszać swoje wyposażenie, dlatego uczymy się nowych ruchów i mechanik. Dlatego znaczenie ma, jakiej krwi się napijemy. Już tłumaczę o co chodzi. Każdy z przeciwników ma swój rodzaj krwi. Poza tymi noszącymi krew V, ale to są bossowie, więc to zrozumiałe. Są okrutnicy, zbirowie, łotry i tak dalej. Każdy taki rodzaj krwi ma swoje własne właściwości i daje nam konkretne bonusy. Co ciekawe znaczenie ma również stężenie danej krwi. Im wyższe stężenie, tym więcej bonusów otrzymamy za pozyskanie tego czerwonego płynu. Dlatego… Uwaga, nadciąga podpowiedź!

Zobacz również: Senua's Saga: Hellblade II – recenzja gry. Doznanie dla zmysłów i naszych lęków

Dlatego w późniejszym etapie gry ważne jest, aby tych przeciwników z lepszym stężeniem krwi zamykać w swoim więzieniu. Dzięki temu można pozyskiwać z nich krew więcej, niż raz. Ale uwaga! Trzeba dbać o swoich więźniów, inaczej mogą zginąć, a my zmuszeni będziemy do tego, aby ponownie szukać krwi o wysokim stężeniu. Ale przeciwników możemy wykorzystywać jeszcze do innych celów. Mamy bowiem możliwość, aby uczynić z nich naszych sługusów i wysyłać ich na różne misje po materiały, które nam się przydadzą. Jednak należy uważać, bo mogą oni zginąć w trakcie takiej misji, a my wtedy tracimy czas i surowce potrzebne do wskrzeszenia ich. Aby uniknąć takiej sytuacji, warto zadbać zatem o wyposażenie naszych sług. Podnosimy ich poziom dokładnie w taki sam sposób, jak robimy to ze swoją postacią. Wspomniałem co nieco o grafice, to może opowiem też o udźwiękowieniu. O ile chciałbym się tutaj nie wiadomo jak zachwycać, to nie mogę. Nie mówię, że udźwiękowienie jest złe. Wręcz przeciwnie. Jest wykonane naprawdę solidnie. Muzyka jest niezwykle klimatyczna, a dźwięki pasują do wykonywanych przez nas akcji. Mam jednak wrażenie, że aktorzy dubbingujący wampiry dostali kartkę tekstu i usłyszeli po prostu: “Masz tutaj i weź to przeczytaj jak wampir.” Nie wybija mnie to specjalnie z immersji, ale jak już mam na coś ponarzekać, to zdecydowanie będzie to właśnie dubbing. Jeśli uważasz, że to trochę na siłę, to tak właśnie jest.

Zobacz również: The Rogue Prince of Persia - recenzja wersji alfa. Chcę więcej!

Podchodząc do V Rising nie miałem absolutnie żadnych oczekiwań. Kiedy jednak przegrałem już tę parę godzin i wkręciłem się w produkcję, stwierdziłem, że jest to wszystko, czego ja od gry potrzebuję. Są elementy survivalu, jest wymagająca walka, rozwijanie swojej postaci, budowanie bazy i jakby tego było mało, to jeszcze można to wszystko robić w kooperacji. Ukończyłem grę na normalnym poziomie trudności, a główny boss, czyli Drakula sprawił mi naprawdę ogromne wyzwanie. Jednak nie tylko on. Przez całą grę przewijali się przeciwnicy, o których gdy tylko pomyślę, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Byli trudni, ale nie ZA trudni. Po pokonaniu każdego z nich czułem, że chcę podejść do tej walki jeszcze raz. Nie z nudów, ale aby upewnić się, że to, że wygrałem nie było szczęściem, a faktycznym pokazem moich umiejętności i wampirzych możliwości. Wraz z kumplem, z którym mierzyliśmy się z Drakulą, stwierdziliśmy, że będziemy chcieli podejść do tego tytułu jeszcze raz - od początku. Tym razem jednak na brutalnym poziomie trudności.

Ilustracja wprowadzająca: materiały prasowe

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Przede wszystkim gracz i miłośnik kina. Zakochany w MARVELu, a najbardziej w Spider-Manie. Prowadzi swój kanał YouTube, streamuje na Twitchu, montuje filmy i zbiera figurki. Takie duże dziecko.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.