Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

galapagos

The Royal Hotel- recenzja. Z plecakiem przez Australię

Autor: Bianka Turzyńska
28 czerwca 2024
The Royal Hotel- recenzja. Z plecakiem przez Australię

Przecież to był tylko żart... Ileż tym niewinnym stwierdzeniem można usprawiedliwić. Kitty Green powraca z feministycznym thrillerem, w którym oczami kobiet ogląda obskurny australijski bar, symbol patriarchalnej rzeczywistości. 

Hanna (Julia Garner) i Liv (Jessica Henwick) to dwie młode i pełne życia backpackerki, które postanawiają uciec od problemów codzienności, wyruszając w podróż po Australii. Kiedy w Sydney kończą im się pieniądze, zmuszone są podjąć niezbyt wdzięczną pracę w pubie o szumnej nazwie Royal Hotel – miejscu, które lata świetności ma dawno za sobą, a z pałacem nie ma za wiele wspólnego. Pub znajduje się na górniczym odludziu, a jego właścicielem jest Billy (Hugo Weaving), cierpiący na chorobę alkoholową. Zasady pracy wydają się proste: uśmiechaj się, pamiętaj, kto jest stałym gościem, i kiedy proszą o gold/green/red, podaj odpowiedni trunek. Nic trudnego, prawda? Jednak szybko okazuje się, że Royal Hotel rządzi się własnym niepisanym prawem. Mężczyźni w barze są wobec siebie równi, przynajmniej tak twierdzi jeden ze stałych bywalców. Ale co z kobietami? Hanna i Liv, aby odnaleźć się w świecie chorej męskości, muszą poddać się jego prawom, choć nigdy nie będą w nim równe. Jedyną mocą sprawczą, jaką posiadają, jest wybranie konwencji (z góry zaakceptowanej przez męskich uczestników gry), która pozwoli im poruszać się w owym świecie. Odpowiadają więc na męskie oczekiwania postawione wobec atrakcyjnych młodych dziewcząt – flirt, uśmiech, uległość… Jednak szybko orientują się, że ten swoisty system obronny nie zapewni im bezpieczeństwa. Wystarczy bowiem jedno potknięcie, niewłaściwe spojrzenie czy zignorowanie zaczepki, a pozornie nieszkodliwa atencja (choć w rzeczywistości krzywdząca mikroagresja) szybko zmienia się w destrukcyjny ciąg prześladowań. Royal Hotel z miejsca, które można potraktować pobłażliwym uśmiechem wielkomiejskiego człowieka, szybko staje się  pozbawionym nadziei przedsionkiem piekła, gdzie liczy się choćby najmniejszy akt dobroci.

Umieszczenie akcji The Royal Hotel na australijskim odludziu to strzał w dziesiątkę ze strony reżyserki. Obserwujemy bohaterów w izolacji, niczym laboratoryjną próbę badawczą. W zamkniętym, wyobcowanym środowisku, mizoginia okazuje się niemal uniwersalnym zjawiskiem. Pub, w którym Hanna i Liv pracują, jest klaustrofobiczny. Z niektórych kadrów aż czuć pot ściśniętych gości,  lepki brud baru czy odór alkoholu. Dzięki temu widzowi łatwiej jest empatyzować z sytuacją barmanek. Emocje narastają stopniowo, aż stają się wręcz nieznośne, a widz, tak jak bohaterki, nie może się stamtąd wydostać. Groza The Royal Hotel polega na powoli gromadzonym napięciu i grze z oczekiwaniami. Niepokój przychodzi falami. Do tego stopnia, że można by zadać pytanie, czy naprawdę sytuacja jest aż tak niebezpieczna? Ale narastający, starannie budowany niepokój osiąga wreszcie swoją kulminację, prowadząc do przerażającego finału. 

Warto wspomnieć, że film inspirowany jest dokumentem Hotel Coolgardie z 2016 roku, również opowiadającym o dwóch młodych dziewczynach pracujących w pubie w górniczym miasteczku. Green udało się bezbłędnie oddać klimat obskurnego lokalu, który regularnie doprowadzał barmanki do płaczu. Wiele postaci, sytuacji i cytatów zbiega się z tym, co widzimy w The Royal Hotel, włącznie z niesamowitym podobieństwem prawdziwych klientów do ich filmowych odpowiedników.

The Royal Hotel nie jest filmem z tezą, czy morałem. Jego przekaz jest do pewnego stopnia subtelny, ponieważ pozwala widzowi samodzielnie zadawać pytania o to, co jest akceptowalne, a co nie. Jak sama reżyserka mówiła w wywiadach, ta historia jest próbą sprawdzenia, gdzie przebiega granica tego, co stosowne. Sposób prowadzenia narracji pozwala sobie na podpuszczanie odbiorcy, który swoją własną moralność musi ciągle aktualizować. Choć obawiałam się nieco postawienia zbyt prostej tezy, a mianowicie patriarchat i mężczyźni są źli, pozytywnie się zaskoczyłam. Kitty Green między wierszami pokazuje, że ten system nie krzywdzi tylko kobiet (choć nie można przymknąć oka na ilość napastowania i nieszczęść, które powoduje), ale także mężczyzn. Dotknięci zinternalizowanymi stereotypami, tak jak bywalcy pubu, w rezultacie są niepewni siebie, przemocowi, zamknięci w niepohamowanej spirali agresji. Postaci męskie nieświadomie wpadają w sidła postawionych przez siebie reguł. Nie wolno jednak usprawiedliwiać ich działań i negować doświadczenia dwóch głównych bohaterek. Julia Garner i Jessica Henwick robią genialną robotę w rolach Hanny i Liv. W obie da się uwierzyć, bo są ludzkie. Mają swoje rozterki, popełniają błędy, kłócą się, przyjaźnią…

Jedynym niedającym się obejść minusem produkcji jest uczucie niedosytu. W trakcie filmu pojawia się wiele symboliki, szczególnie pośród pokazanych zwierząt, przedmiotów i drobnych gestów bohaterów. Przysłowiowa strzelba Czechowa, która od początku wisi na ścianie i prosi się o użycie, na końcu nie strzela. A przynajmniej nie tak mądrze, jakby mogła. Pozornie misternie konstruowane elementy nie składają się w spójną całość. Końcowa scena, mająca stanowić podsumowanie akcji, jest niesatysfakcjonująca i niepotrzebnie efekciarska. Jakby ktoś machnął ręką na wysiłek włożony w narrację i wykorzystał jedną z największych kinowych sztamp. Niemniej jednak The Royal Hotel Kitty Green to pozycja warta obejrzenia. Sama śledząc losy Hanny i Liv siedziałam jak na szpilkach aż do finału, a towarzyszyło mi uczucie strachu, niczym podczas seansu najlepszego horroru. Mimo drobnych niedociągnięć film jest ciekawą propozycją z kręgów feministycznego kina kobiecego, a spragnieni powolnego, wbijającego w siedzenie thrillera- dobrze trafili i powinni wybrać się do kina. 

Więcej recenzji przeczytasz na Movies Room:

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Fanka filmów, literatury i popkultury, od małego karmiona klasykami kina przez rodziców- filmoznawców. W wolnych chwilach spędza czas na chodzeniu na koncerty, siedzi przy nowym cosplay'u lub dobrej herbacie i jeszcze lepszej książce. Miłośniczka Tolkiena i animacji wszelkiej maści.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.