25. MFF Nowe Horyzonty zaproponował w tym roku prawdziwy kalejdoskop doznań i wrażeń. Slow cinema, absurd, śmiech, polskie kino gatunkowe, seriale Netflixa, międzynarodowe gwiazdy. W całym tym zamieszaniu niełatwo było wybrać wydarzenie na wieczór. Dzięki szczęściu i szybkim palcom udało mi się zdobyć bilet na Zabić Dżokeja w reżyserii Luisa Ortegi. Jedni powiedzą, że to przypadek, inni – przeznaczenie. A może po prostu: idealne spotkanie z filmem, który sam wymyka się wszelkim kategoriom.
Tytuł filmu zdradza już część opowiadanej historii. Główny bohater, Remo, od lat bierze udział w wyścigach konnych. Zmaga się jednak z uzależnieniami i własnymi ambicjami. Jego partnerka, Abril – również dżokejka – stara się zawalczyć o siebie i udowodnić swoją wartość rodzinie. Chce przejąć pałeczkę od partnera i sama ścigać się na torze, ale na drodze staje jej wizja macierzyństwa.
Parę otacza opieką szemrany gangster, który marzy, by ogrzać się w świetle cudzych zwycięstw. Widząc rozchwiany stan Remo, postanawia postawić wszystko na jedną kartę.
fot. kadr z filmu Zabić Dżokeja
W tym momencie prosta opowieść zaczyna meandrować i rozgałęziać się coraz bardziej. Ortega rozpoczyna historię w konwencji zbliżonej do neo-noir: mamy marginalne środowisko, zblazowanego bohatera, przemoc i kryminalne tło. Jednak ten szkielet szybko zostaje porzucony – reżyser dryfuje w stronę estetyki onirycznej, pełnej niedopowiedzeń i formalnych zgrzytów, które stają się tu celowym zabiegiem. Kiedy wydaje się, że następna scena logicznie pociągnie konkretny wątek, widz dostaje kolejną niespodziankę. Nie sposób nadążyć za pomysłami Ortegi i scenarzysty – ale w tym właśnie tkwi cały urok filmu.
Film nie ocieka kiczem, który może się w pierwszym odruchu kojarzyć z absurdem. Minimalistyczne otoczenie oraz momenty powolności i przeciągnięcia ukazują świat sportu tak ważny dla głównej pary. Wyścigi konne zostają tu pokazane nie tyle jako tło, ile jako rytuał – powtarzalny, brutalny, cielesny. Kamera często zatrzymuje się na fragmentach ciała: zgrzycie zębów konia, zaciskanie palców na lejcu, krople potu. Przez takie skupienie na detalu Ortega buduje napięcie bardziej somatyczne niż fabularne.
W ten sposób film prowadzi psychologiczną grę z widzem. Same obrazy mogą być pozornie chłodne, ale to muzyka i podskórny niepokój wynoszą sceny na wyżyny emocjonalnego szaleństwa. Tor, szatnia, tunel prowadzący na wybieg, stadnina – wszystkie te przestrzenie towarzyszą Remo i Abril nieustannie. Przerywają je od czasu do czasu sceny szaleńczego tańca, pełne estetyki retro. To momenty jak z teledysku: nasycone kolorem, ekspresją, kampową teatralnością. Odklejone od narracji, ale emocjonalnie prawdziwe – jak wycieki podświadomości, coś pomiędzy marzeniem sennym a halucynacją.
fot. kadr z filmu Zabić Dżokeja
A gdy widz oswoi się już z rytmem tej opowieści, przychodzi zmiana. Druga część filmu przynosi nową narrację, nową atmosferę, nowe wizualne napięcia. Nagle nie widać koni. Nie słychać stukotu kopyt ani muzyki. Na ekranie pojawia się postać – już nie Remo, lecz Dolores – spokojna, pewna siebie, uśmiechnięta.
W tej przemianie kluczowa staje się tożsamość. Remo przyjmuje nowe imię, porzuca męskość i sportową funkcję, zrzuca z siebie role, które dotąd go definiowały. Nie jest to jednak ucieczka – to akt symboliczny. Ortega nie opowiada linearnie o „staniu się kimś innym”, ale dekoduje postać krok po kroku: warstwa po warstwie pozbawia ją płciowych, społecznych, rodzinnych ról. Film staje się medytacją nad płynnością tożsamości i cielesnością jako przestrzenią oporu.
Zabić Dżokeja to nie film o ucieczce, ale o rozpadzie i ponownym sklejeniu siebie z zupełnie innych kawałków. Ortega nie daje nam mapy, nie tłumaczy swoich bohaterów – zamiast tego zanurza ich w świecie, który coraz mniej przypomina rzeczywistość, a coraz bardziej – halucynację. To kino transformacji, które nie pyta: „kim jesteś?”, ale: „czy jeszcze musisz być kimkolwiek?”.
To film, który nie mówi „poznaj bohatera”, tylko: „rozpoznaj siebie, gdy cię już nie będzie”.
Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. Od niedawna zapalona widzka dokumentów. Członkini Zespołu Edukatorów Filmowych. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty.