Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Alita: Battle Angel – recenzja wizualnego majstersztyku rodem z Japonii!

Autor: Mateusz Chrzczonowski
13 lutego 2019

Alita: Battle Angel to kolejna hollywoodzka próba przeniesienia japońskiej twórczości na kinowe ekrany. W ostatnich latach boje te zachodni twórcy kończyli na tarczy, miażdżeni przez opinie widzów niezadowolonych z ostatecznego efektu. Jednak jak widać, ci nie powiedzieli ostatniego słowa, a kolejnym dziełem, które wyrosło na spuściźnie dalekowschodnich wyspiarzy, jest recenzowany przeze mnie nowy film Roberta Rodrigueza.

Jak już wspomniałem, pierwowzorem dla filmowej adaptacji Ality: Battle Angel była japońska twórczość. Dokładniej chodzi tutaj o mangę autorstwa Yukito Kishiro o tym samym tule – choć w oryginale nosiła nazwę Gunnm. Komiks był wydawany na przestrzeni lat 1990-1995 i do dziś okrył się już mianem kultowego działa cyberpunkowego.
Alita: Battle Angel
Fot. Screen z filmu Alita: Battle Angel
Fabuła filmu Alita: Battle Angel rozgrywa się w dalekiej przyszłości, w świece spustoszonym podczas zdarzenia określanego mianem Upadku. Wtedy to toczyła się wielka wojna, z której przetrwało tylko jedno z potężnych podniebnych miast – Zalem. W jego cieniu zebrały się więc ocalali ludzie, lecz nie mogli oni wejść do miasta, gdyż te należało tylko do elity. Dlatego też tuż pod podniebnym miastem powstało miejsce dla wyrzutków – Miasto Złomu. Tutaj właśnie rozpoczyna się historia zawarta w filmie Rodrigueza. Przeszukując kupę złomu wyrzuconego z Zalemu, doktor Ido znajduje szczątki cyborga, który o dziwo nadal przejawia funkcje życiowe. Po poskładaniu przez doktora, cyborg okazuje się być młodą kobietą, która niestety straciła wszelkie wspomnienia. Szybko okazuje się jednak, że ma ona bogatą przeszłość oraz posiada nieprzeciętne umiejętności bojowe. Te przydają się jej w walce o przetrwanie w brutalnym Mieście Złomu.

Zobacz również: Jak wytresować smoka 3 – recenzja zamknięcia trylogii animacji Dreamworks

Podstawa świata przedstawionego w filmie jest naprawdę ciekawa. Mamy rozwarstwienie społeczne pomiędzy rajskim Zalemem, który malowniczo unosi się nad ziemią, a Miastem Złomu powstałym z odpadków wyrzuconych przez zamieszkującą Zalem elitę. Widzimy ludzi wykorzystywanych przez fabrykę – produkującą oczywiście dla Zalemu – którzy z rozmarzeniem spoglądają w niebo i śnią na jawie o lepszym życiu… które nigdy nie nadchodzi. Ci, aby zarobić na przeżycie, zmuszani są do wymienianie własnego ciała na tanie, metalowe zamienniki, co ma pozwolić im jeszcze ciężej pracować. Cyberciało szybko jednak przestaje działać, a nikogo nie stać na naprawy, przez co skazywani są oni na śmierć. Tutaj swojej pomocy udziela doktor Ido, który za darmo łata nieszczęśników.
Alita: Battle Angel
Fot. Screen z filmu Alita: Battle Angel
Miasto Złomu prezentuje się naprawdę ciekawie, czego niestety nie można powiedzieć o podniebnym mieście, o którym nie dowiadujemy się praktycznie nic, poza tym, że każdy chce się tam udać. Oczywiście, może to wiązać się z zachowaniem pewnej tajemniczości lub wizji ułudy wyidealizowanego świata, a wszystko zostanie rozwinięte w kontynuacji. Liczę na to.

Zobacz również: Mirai – recenzja filmu o chłopcu, niemowlęciu i podróżach w czasie

Szkoda jednak, że za fajnie zbudowanym światem nie podąża równie sprawnie napisany scenariusz. Historia w Alita: Battle Angel trzyma odpowiedni poziom i potrafi zainteresować, niestety tylko gdzieś przez 1/3 filmu. Ma to związek z odkrywaniem przez nas coraz to nowych informacji o spustoszonym świecie, w którym żyją bohaterowie. Później już nie jest tak kolorowo. Wszystko powoli zaczyna podążać w wiadomym kierunku, a my już praktycznie znamy zakończenie. Zdecydowanie zabrakło tutaj podszycia – prostej bądź co bądź historii – drugim dnem, co jest charakterystyczne dla japońskiej twórczości, a czego za żadne skarby nie potrafią przenieść do adaptacji hollywoodzcy twórcy. Tutaj aż się prosiło o głębsze rozważania nad człowieczeństwem czy nad wykorzystywaniem ludzi przez Zalem, lecz tematy te bardzo szybko idą w odstawkę. Co dostajemy w zamian? Alita nie chcieć być grzeczną córeczką, chcieć się bić i chcieć do Hugo, bo Hugo być ładny. No i jeszcze zakończenie...
Alita: Battle Angel
Fot. Screen z filmu Alita: Battle Angel
Dobra, po tym co najgorsze, przejdźmy teraz do tego, co w Alicie najlepsze. A jest to warstwa wizualna. Od dawna wiadomo było, że nie będzie to film tylko Rodrigueza, gdyż nad całym projektem czuwał od początku James Cameron. No właśnie, tylko że Alita wygląda, jakby była robiona tylko przez Camerona i jego ekipę. To właśnie pod względem niesamowitych efektów specjalnych dał się poznać Cameron, czy to w Avatarze czy jeszcze wcześniej w Titanicu. Tak samo jest tutaj. Każdy element świata jest dopieszczony do granic możliwości. Świetnie wyglądają przechadzające się po ulicach cyborgi z bebechami na wierzchu czy malowniczy Zelem majestatycznie wiszący nad ziemią.

Zobacz również: Faworyta – recenzja nowego, znakomitego filmu Yorgosa Lanthimosa

Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście główna bohaterka z wielkimi oczami stworzona w pewnym CGI. Przy pierwszym podejściu mogą trochę razić jej wyłupiaste oczy, jednak po kilku minutach kompletnie zapominamy, że to wytwór grafiki komputerowy. No wygląda to po prostu kapitalnie! A jak to wszystko prezentuje się w ruchu? No chyba lepiej wykonać się tego nie dało. W kinie nie mogłem oderwać oczu od niezwykle dynamicznych scen walki, które wyglądały prześlicznie. To właśnie dla nich ogląda się ten film, a po tak widowiskowych nawalankach zapomina się nawet o meh fabule.
Alita: Battle Angel
Fot. Screen z filmu Alita: Battle Angel
Dobrze w Alicie prezentuje się także obsada. Tutaj prym wiedzie oczywiście dwukrotny zdobywca Oscara, Christopher Waltz, który wciela się w doktora Ido. Mamy również zimną Chiren graną przez Jennifer Connelly. Pozytywnie zapamiętałem także postać psychopatycznego Łowcy-Wojownika Zapana, w którego wcielił się Ed Skrein. Niestety potencjału aktorskiego nie uwolnił Mahershala Ali wcielający się w trzęsącego Miastem Złomu Vectora.
Alita: Battle Angel
Fot. Screen z filmu Alita: Battle Angel

Zobacz również: Green Book – recenzja filmu z Viggo Mortensenem i Mahershalą Alim

Alita: Battle Angel nie będzie przełomowym dziełem, które zmieni postrzeganie hollywoodzkich adaptacji dzieł z Kraju Kwitnącej Wiśni. Wszystkiemu winna jest schematyczny historia, która nie wykorzystała potencjału świata wykreowanego przez Yukito Kishiro. Nie znaczy to jednak, że Ality nie warto oglądać – co to to nie. Produkcja wygląda bowiem fantastycznie, a niezwykle dynamiczne sceny walk potrafią skutecznie wywołać mimowolny uśmiech u każdego widza. Warto więc przymknąć jedno oko na fabułę, a drugim napawać się pięknem Cameronowych cudów. Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni. | [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.