Nie samym Netflixem człowiek żyje. Na Amazon Prime Video trafił film Błogość reklamowany jako prowokujące do myślenia, nieco bardziej przyziemne science-fiction. Za sterami Mike Cahill, a w rolach głównych Owen Wilson i Salma Hayek. Czy udało się przekuć ciekawy koncept w ambitną rozrywkę oraz stworzyć łamigłówkę zajmującą nas na prawie dwie godziny?
Poprzednie filmy Mike'a Cahilla -
Druga ziemia oraz
Początek - pomimo zróżnicowanego odbioru wśród krytyków, są uznawane w niektórych kręgach za kultowe. Część widzów doceniła filozoficzne podejście do kina science-fiction. Amerykański reżyser lubi podejmować temat przenikających się światów, równoległych rzeczywistości, a także poszukiwać odpowiedzi na trapiące ludzkość wielkie pytania. Przy poprzednich projektach współpracował z Brit Marling, wszechstronną artystką dodającą coś od siebie na różnych etapach produkcji. Jak widać, takiego kobiecego spojrzenia zabrakło przy filmie
Błogość, gdzie mający swobodę twórczą Cahill najwyraźniej odkleił się od rzeczywistości podobnie jak stworzeni przez niego bohaterowie.
Pierwsze sceny rozgrywają się w biurze, gdzie wszyscy pracownicy wykonują te same, powtarzalne czynności. Wszyscy poza nim, bo Greg Wittle (Owen Wilson) zamiast odbierać telefony, szkicuje kolejne rysunki przedstawiające jakiś lepszy, sielankowy świat. Skoro facet nie wykonuje swoich obowiązków, to możemy się spodziewać, że zaraz wyląduje na dywaniku u szefa. I faktycznie już za chwilę Greg zostaje bez pracy, a jego zwierzchnik pod wpływem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności czy raczej absurdalnego zabiegu scenarzysty leży martwy na podłodze. Chwilę później świeżo upieczony bezrobotny spotyka Isabel (Salma Hayek), a ta daje mu szybki kurs magicznego gaszenia świateł, przewracania ludzi i pozorowania samobójstw. Czyli manipulowania rzeczywistością jak w filmie
Doktor Strange. I byłbym zapomniał, informuje go, że jako uczestnicy specjalnego programu badawczego żyją w symulacji, w której ledwie garstka ludzi jest prawdziwa. Zaintrygowani?
Pod koniec XX wieku filmowcy szczególnie upodobali sobie podważanie prawdziwości świata przedstawionego. Oprócz najbardziej znanego
Matrixa sióstr Wachowskich mieliśmy przecież jeszcze w podobnym czasie m.in:
Truman Show Petera Weira,
Mroczne miasto Alexa Proyasa,
Trzynaste piętro Josefa Rusnaka czy
eXistenZ Davida Cronenberga. Cahilla niezbyt interesuje kontynuacja idei zawartych w tamtych produkcjach, woli rozwijać wielką metaforę skupioną na motywie uzależnienia od narkotyków. Jego wysiłki idą na marne, jeśli nie potrafi pokazać chociaż skrawka przekonującego świata. Oczywiście można to tłumaczyć chorobą psychiczną głównego bohatera wywołującą dezorientację nie tylko u niego, ale również u widza. Tylko że jeśli od początku obserwujemy równolegle prowadzony wątek córki poszukującej ojca, to wszystko jest jasne i nic nas nie zaskoczy. A Cahill chce zwodzić, zapominając o podstawach - stworzeniu postaci, których losy byłyby po prostu interesujące. Co udało się w podobnym tematycznie, choć zrobionym w zupełnie innej, realistycznej konwencji, filmie
Poza czasem opowiadającym o bezdomnym zmagającym się z problemami psychicznymi.
Błogość to dramat psychologiczny w kostiumie kina science-fiction. Niestety twórca jest bardziej zainteresowany efektami specjalnymi i scenami akcji niż rozwijaniem charakterów postaci i budowaniem między nimi interesujących zależności. Nie lubię takich filmów ze względu na to, jak łatwo przyjąć linię obrony tłumaczącą wszystkie niedostatki fabularne. Bo jeśli bohater sam sobie kreuje rzeczywistość, to w zasadzie może być w niej wszystko. Niestety wątki pojawiają się i znikają, jakby były wyrzucane przez maszynę losującą. Nierówności społeczne, bo po zdobyciu Oscara przez
Parasite są w modzie;
mózgownia i
wizualizator myśli to urządzenia rodem z parodii; syn głównego bohatera pozbawiony charakteru i kompletnie zbędny dla rozwoju historii; no i wreszcie pigułki dające supermoce albo pozwalające na wyjście z symulacji do lepszego, luksusowego świata przyszłości. Wszystko to niebezpiecznie zmierza w stronę narcystycznej fantazji, jedynie wzmacniającej w ludziach niechęć do funkcjonowania w takiej, a nie innej rzeczywistości.
Ogromnym problemem jest wybór aktorów. Trudno brać na poważnie Owena Wilsona, rozpaczliwie walczącego z niezbyt przekonującymi dialogami i pasywnością swojego bohatera. A jeszcze trudniej brać na poważnie Salmę Hayek, choć jej występ jest przynajmniej fascynujący. Meksykańska aktorka wykrzykuje kolejne słowa, chwilami wręcz podkręca swój akcent i wydaje się być przekonana, że gra w komedii. W dodatku reżyser traktuje ją jak modelkę na wybiegu, ubierając w kolejne suknie z dekoltami. To zupełnie przeszarżowany występ i tak oderwana od rzeczywistości postać, że jedynym racjonalnym wyjaśnieniem pozostaje fakt, że jest ona jedynie projekcją umysłu głównego bohatera. Nietrafiona jest również muzyka, utwór
You and I zamienia jedną ze scen w teledysk, a żywiołowe, elektroniczne kompozycje brzmią jak ilustracje muzyczne do b-klasowego kina akcji.
Cahill korzysta z bardzo prostych różnic wizualnych. Oto ten bardziej ponury, pełen nierówności społecznych świat jest wyblakły, skąpany w szarości. Bohaterowie pojawiają się w kolejnych miejscach, niemal pozbawionych kolorów. Tymczasem gdy wychodzą z symulacji do (nie)prawdziwej rzeczywistości, to nagle barwy stają się zdecydowanie bardziej żywe i jaskrawe. Zieleń drzew, błękit tafli wody oraz odcienie sukni noszonych przez Salmę Hayek rażą nas w oczy niczym promienie słoneczne. Szkoda scenopisarskiego bałaganu, ponieważ niektóre fragmenty są pomysłowo zainscenizowane. Mam na myśli szczególnie rozgrywający się w biurze początek, który od razu wprowadza w zaburzony stan psychiczny bohatera.
Naprawdę lepiej wrócić do wspomnianych w tekście produkcji z końcówki lat 90. Albo nawet do
Black Mirror, byle tylko nie poświęcać ponad 100 minut na film traktujący problemy psychiczne i uzależnienie jako punkt wyjścia do fantazji pozbawionej realnej refleksji na temat konsekwencji działań bohatera. Postać grana przez Salmę Hayek w pewnym momencie myli się i mówi znane powiedzenie odwrotnie:
Aby docenić złe, trzeba przeżyć dobre. Sprytnie Panie Cahill, ale chyba mało kto da się na to nabrać.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe