Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Miłość bez ostrzeżenia - recenzja. Miłość nie ostrzega, ale ja tak

Autor: Agata Magdalena Karasińska
15 marca 2024
Miłość bez ostrzeżenia - recenzja. Miłość nie ostrzega, ale ja tak

Kojarzycie mema z uśmiechniętą Małgorzatą Kożuchowską i napisem „średnio zrozumiałam”? Mniej więcej tak czułam się po seansie Miłości bez ostrzeżenia.

Kiedy miałam paręnaście lat, na szczycie swojej popularności był John Green, autor Gwiazd naszych wina czy Papierowych miast. Dla mojej grupy wiekowej były to prawdziwe bestsellery – miliony sprzedanych egzemplarzy na całym świecie. Kilka z książek Greena doczekały się ekranizacji z uwielbianą przez nastolatki obsadą. Były to powieści o miłości – udanej, nieudanej, skomplikowanej, czasami wręcz tragicznej. Treści nie były wybitne ani ambitne, ale nie musiały takie być, bo ich odbiorcy nie mieli wielu wymagań. Twórczość Greena i innych autorów młodzieżowej literatury chwytała za serca mnie i moich rówieśników, którzy sami chcieli doświadczyć tak pięknego uczucia jak ci bohaterowie. Dlaczego o tym mówię? Bo Miłość bez ostrzeżenia poprzez swoją niewymagającą, a jednocześnie niezbyt realną historię (a w zasadzie historie) miłosną przypomina mi takie właśnie powieści. Cukierkowata miłość, która nawet nie jest pogłębiona, pokazująca odbiorcom, jakie to jest piękne uczucie. Problem jest w tym, że targetem nowej produkcji Rebekki Miller już nie jest licealna młodzież, a bardziej dojrzali widzowie.

Rebecca Miller, twórczyni Planu Maggie czy Prywatnego życia Pippy Lee, w Miłości bez ostrzeżenia odpowiedzialna jest zarówno za reżyserię, jak i za scenariusz – podobnie jak w jej poprzednich filmach. W kontekście obsady również mamy pewien schemat – na plakacie mają nas przyciągnąć wielkie nazwiska: Anne Hathaway (Diabeł ubiera się u Prady, Les Miserables: Nędzicy), Peter Dinklage (Gra o Tron, Cyrano), Marisa Tomei (Mój kuzyn Vinny, Spider-man). Gratką dla polskich widzów jest też obecność Joanny Kulig (Zimna Wojna, Sponsoring). Oceny produkcji Miller na portalu IMDb oscylują między 6 a 6,5 gwiazdek. I tak jest też w przypadku Miłości bez ostrzeżenia, ponieważ światowa premiera odbyła się już 2023 roku. Myślę, że w tym przypadku widzowie byli jednak nazbyt hojni.

Zobacz również: Amerykańska fikcja – recenzja filmu. Co z tą całą poprawnością polityczną?

Dostajemy tu historie sześciu bohaterów. Historie, które mogłyby posłużyć jako 6 różnych scenariuszy, ale autorka zdecydowała się na ukazanie wszystkich na raz. Można się przez to trochę pogubić, bo ciężko stwierdzić, czyja dokładnie opowieść jest na pierwszym planie. Steven (Dinklage) to kompozytor w kryzysie twórczym, który poznaje na spacerze Katrinę (Tomei), kapitankę holownika, a zarazem kobietę „uzależnioną od miłości”. Żona artysty, Patricia (Hathaway) to terapeutka chcąca diametralnie zmienić swoje życie. W ich domu sprząta Magdalena (Kulig), czyli lekko poturbowana przez życie polska emigrantka. Co więcej, jej córkę łączy ogromna młodzieńcza miłość z kilka lat starszym chłopakiem, który okazuje się być synem Patricii. Trochę to chaotyczne? Niestety tak, a chaos jest prawdopodobnie kolejną postacią w tej układance, gdyż jest nieodłącznym elementem fabuły. Momentami film wyglądał jak zlepek niepowiązanych krótkometrażówek, a wątki pojawiają się nagle i bez wyjaśnienia. Ciężko powiedzieć czy sam scenariusz był dziurawy, czy w montażu wycięto zbyt wiele scen, które pomogłyby w rozjaśnieniu fabuły, ale coś ewidentnie się nie klei.

Młodzi są zakochani, starzy zagubieni w swoim poważnym i dorosłym bycie, ale też chcą czegoś od życia. Temat ciekawy, lecz niestety schodzi na dalszy plan – na tym pierwszym pojawiają się pytania: „po co? Dlaczego?”. Znów zacytuję mema z Małgorzatą Kożuchowską, ale ja naprawdę „chciałabym zrozumieć”. Nie wymagam zbyt wiele od komedii romantycznych, bo wiem, że ten gatunek rządzi się własnymi, specyficznymi prawami. Wymagam, żeby film miał sens, którego tutaj brakuje. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że przynajmniej kilka razy faktycznie zdarzyło mi się zaśmiać, więc od tej strony kom-rom (z naciskiem na pierwszą część) spełnia swoją rolę. Koniec końców, po wyboistej drodze pełnej dziur, otrzymujemy happy end. Choć i tu mamy kwestię sporną – czy zakochanie się w swojej stalkerce jest na pewno takie „happy” i powinno być przedstawiane w mainstreamie jako coś wspaniałego, bo w końcu to miłość? Co więcej, to miał być chyba jeden z głównych żartów tej produkcji. No cóż, mnie nie śmieszy.

Zobacz również: Kung Fu Panda 4 - recenzja. Czy jest jeszcze czym zaskoczyć?

Miłość bez ostrzeżenia ma również swoje zalety. Zdecydowanie mocną stroną produkcji są postacie – dobrze napisane, każda z nich jest zupełnie inna i bardzo charakterystyczna. Choć nie zawsze rozumiemy ich decyzje i zachowania, to twórczyni daje nam spory background każdej z nich, co zdecydowanie jest na plus. Jednak stworzenie interesujących bohaterów to połowa sukcesu, drugą połową jest ich odegranie. I tutaj należą się pochwały, ponieważ od strony aktorskiej film wypada wręcz zaskakująco dobrze. Nie dziwi mnie komediowy talent Hathaway, gdyż dała się poznać od tej strony w Praktykancie czy Ocean’s 8, jednak Dinklage’a kojarzę z bardziej dramatycznych ról. W tej odmianie odnalazł się świetnie – bawił samym sobą, nawet z wielce zmartwioną miną. Pozostałe nazwiska również trzymają poziom. Grono, które zasługuje na oklaski, za to, że dźwigają to kino na swoich barkach, ale jak mówi biblijne przysłowie „z pustego i Salomon nie naleje”.

W Polsce o Miłości bez ostrzeżenia mówi się głównie z powodu grającej tam Joanny Kulig. Cieszę się, że zagraniczni twórcy zaczynają dostrzegać polską aktorkę, dzięki czemu może grać w światowych produkcjach. Trzymam za nią kciuki i cieszę się ze wszystkich jej zawodowych sukcesów. Mam jednak nadzieję, że przyszłe otrzymane przez nią propozycje, będą już o półkę wyżej niż produkcje Miller, które stoją na tym samym regale co rozrywka dla nastolatek.

Nowe ogniwo w Movies Room. Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.

Komentarze (1)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Zdjęcie
Level 1: Szturmowiec
17.03, 14:14
0
Fantastycznie napisana recenzja! Zgrabnie układające się zdania, bogate opisy i wyraźne wnioski sprawiają, że czytanie recenzji było o wiele większą przyjemnością niż oglądanie filmu.