Jackowi Quaidowi z pewnością ostatnimi czasy się nie nudzi. Po raz pierwszy poważniej dostrzegłem go w odświeżonym Krzyku, a dalej było tylko lepiej - mała rólka w Oppenheimerze, większa w The Boys, nie dalej jak parę miesięcy temu świetnie wypadł w Towarzyszu. W niniejszym przypadku nie ma wielkiego odstępstwa od normy - Nowokaina to spektakularnie brutalny i naprawdę niezły teatr jednego aktora.
Nathan Caine (Quaid) jest posiadaczem specyficznej choroby genetycznej, w związku z którą nie czuje bólu. Zawodowo pełni funkcję zastępcy kierownika lokalnego banku San Diego Trust. Materialnie nie ma na co narzekać - dobrze zarabia, ma ładny dom i swoją rutynę, a wolny czas wypełnia graniem ze swoim internetowym kumplem. Równocześnie zdaje się być naprawdę sympatycznym gościem do rany przyłóż, który czuje się bardzo samotny, a do kotleta przygrywa mu Everybody Hurts. Przypadkowe poparzenie kawą przez będącą jego obiektem westchnień Sherry (Amber Midthunder) staje się wstępem do późniejszej, obustronnie udanej randki. Następny dzień jednak zaczyna się mało przyjemnie - napadem na bank, którego autorzy biorą dziewczynę jako zakładniczkę. Zdeterminowany Nathan rusza za nimi w pościg.
Rycerz na białym koniu jedzie odzyskać księżniczkę? Niby tak to brzmi, ale na szczęście rzeczywistość jest dużo lepsza. Za reżyserię Nowokainy wziął się współpracujący od dawna duet Dana Berka i Roberta Olsena. Dotychczasowy dorobek tych dwóch dżentelmenów raczej nie sugerował większego sukcesu (chyba najbliżej tego tytułu byli Złoczyńcy z 2019 roku), niemniej raczej nie miałem ani większych obaw, ani wygórowanych oczekiwań. Liczyłem przede wszystkim na dobrą zabawę i nie ma co owijać w bawełnę - otrzymałem ją. Film zaczyna się od całkiem przyzwoitej ekspozycji - w jakieś 20 minut dość zręcznie buduje relację między Nathanem a Sherry. Nie jest ona jakoś przesadnie oryginalna, ale ma w sobie ciepło i serducho, dość naturalnie ujmuje, jest przedstawiona na tyle porządnie, że ze strony widza nie powinno być większego problemu, by uwierzyć, że między dwójką bohaterów zaiskrzyło.
Najważniejszą zaletą tego filmu jest to, jak wykorzystuje on swój główny koncept. Zostaje on odkryty w dość realistyczny (jak na świadome absurdy fabuły) sposób, a twórcy płynnie nakreślają związane z nim zasady, których bohater musi się trzymać. Pomimo "superbohaterskich" odniesień do przypadłości Nate'a, twórcy na szczęście nie robią z niego od razu (ani wcale) herosa, który w sekundę zabija swoich adwersarzy. To zwykły chłopak, który broń trzymał tylko jako postać w grze, a z przemocą miał kontakt tylko wtedy, gdy dzieci w szkole stosowały ją na nim i dość dobitnie uświadamiały mu jego odmienność. Zanim protagonista odnajdzie ukochaną, stoczy wiele walk, których sceny są długie, intensywne, bolesne dla oczu, ale jednocześnie świetnie zainscenizowane, kreatywne, pomysłowe, a poza tym naprawdę dobrze wykorzystujące przestrzeń, w której bohaterowie się naparzają. Kości trzeszczą, krew się leje i bywa sporo momentów, w których kategoria "R" wydaje się naprawdę zasłużona.
Poza naładowaniem spektakularną akcją, Nowokaina jest też bardzo dobrą komedią. To kino, które i spowoduje chęć odwrócenia wzroku przy niektórych momentach, i solidnie rozbawi. Pragnę w tym miejscu wyróżnić najlepszą i najzabawniejszą scenę, kiedy jeden ze zbirów torturuje Nate'a przekonany, że ten rzeczywiście cierpi. Humor filmu jest w punkt - rozbrajający, głupawy, ale zdecydowanie daleki od przerysowania czy przegięcia. To pozbawiona nadęcia, bardzo przyjemna rozrywka, przerywana czasem przez dość dramatyczne i wrażliwe momenty, podane przez twórców z zaskakująco przyjemną sprawnością. Twist w wątku romantycznym nie sprawia wrażenie jakoś wybitnie skonstruowanego, może chciałoby się spędzić jeszcze jakieś dodatkowe 5-10 minut z bohaterami, ale generalnie nie ma co mocniej narzekać.
Skoro o nich mowa - największą siłą tego filmu jest Jack Quaid. Gość od jakiegoś czasu ma swój prime time, a nie wiem, czy w Nowokainie nie zaprezentował póki co swojej najlepszej roli w dotychczasowym dorobku. Jasne, nie jest ona jakoś przesadnie wymagająca psychologicznie - bazuje przede wszystkim na fizyczności i komediowym timingu. W obu przypadkach Quaid daje z siebie więcej niż 100%, a oglądanie go na ekranie w takim wydaniu przynosi sporą radochę. Villainem nr 1 jest postać grana przez Raya Nicholsona, który po raz kolejny notuje udaną, drugoplanową kreację i pokazuje, że oprócz znanego nazwiska ma coś do pokazania - tutaj, jako humorzasty i nieco psychopatyczny lider grupy od napadu daje radę. Drugi plan bezboleśnie uzupełniają: przyzwoity i grający na podobnych strunach co w filmach o Spider-Manie Jacob Batalon, wspomniana Midthunder, czy nieco doklejona do tej historii para gliniarzy (Betty Gabriel i Matt Walsh).
Nowokaina to przyjemnie odświeżający, odjechany film, który stawia na fajną i bezpiecznie absurdalną, niezobowiązującą rozrywkę. Na poziomie fabuły nie wszystko zagrało perfekcyjnie, ale jednym z głównych uczuć, które mi towarzyszy od zakończenia seansu, jest satysfakcja. Gdyby każde nepobaby w branży filmowej wykorzystywało swoje możliwości, tak, jak robi to Jack Quaid, to świat byłby lepszym miejscem. A przynajmniej mniej bolesnym.
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.