77. Festiwal Filmowy w Cannes rozpoczęto od drugiego aktu. I to dosłownie, bo filmem otwarcia był La Deuxieme Acte (The Second Act) w reżyserii Quentina Dupieuxa. Niezobowiązująca satyra o artystach, filmowcach, aktorach, scenarzystach ulokowana w komediowej wizji na temat mających wkrótce nadejść czasów panowania sztucznej inteligencji i wszechmocnych algorytmów.
Po produkcjach mistrza kinowego absurdu, twórcy obrazów o morderczej oponie, udomowieniu gigantycznej muchy, obsesji wobec kurtki ze skóry daniela czy superbohaterach o mocy dawania raka, można spodziewać się wszystkiego. Nie inaczej jest i tym razem. Oczywiście pomysł bazowy, że La Deuxieme Acte opowiada o powstawaniu sztuki albo filmu nie jest niczym nowym i odkrywczym. Takich produkcji są dziesiątki, a sam Dupieux popełnił kilka z nich (Reality, Yannick czy Daaaaaali!). W swoim nowym dziele francuski reżyser zabiera nas po prostu w zwariowaną oraz pełną zwrotów filmową incepcję, w której bawi się rzeczywistością oraz fikcją ekranowych bohaterów. A my siedzimy zdumieni i zastanawiamy się, co tu się tym razem odupieuxowuje.
Całość zaczyna się jak początek absurdalnej komedii romantycznej, ale szybko wyrywa się z torów tradycyjnej fabuły i zaczyna bawić się swoją tajemniczością oraz metazabawami. Gdzie kończy, a gdzie zaczyna ten przedziwny film w filmie? A może całość jest filmem w filmie? Czy nagrywany “bunt” dialogowy i obsadowy to część planu? Zasada jest jedna, dopóki Dupieux nie pozwoli, niczego nie można być pewnym w trakcie seansu, nic nie jest tym, czym się wydaje, co oczywiście katalizuje kolejne komediowe momenty. Bohaterowie od pierwszych minut są świadomi obecności kamery, łamią czwartą ścianę, zerkają ukradkiem w kamerę, podpytują suflera o linie dialogowe, w zabawny i frywolny sposób dyskutują między sobą o karierze, kinie niezależnym, aktorstwie, roli sztuki i jej specjalnym statusie, cancel culture i politycznie niepoprawnym słownictwie. Dla osób lubujących się w kontrowersyjnym humorze rozmowy te nie dostarczą specjalnie odkrywczych wątków i spostrzeżeń. Natomiast swobodność ich używania sprawiła wręcz, że niektóre osoby siedzące obok mnie były tak rozbawione, że zachowywały się jakby oglądały najśmieszniejszą komedię w życiu, przy okazji dostarczając całemu rzędowi wrażeń na miarę seansu w sali 4DX.
Duża w tym zasługa obsady i samego Dupieux. Francuski reżyser udowadnia, że ograniczenia go nie przerażają, a wręcz wystarczy mu sama kamera i twarze aktorów. Całość mogłaby być też ciężkostrawna, gdyby nie aktorskie umiejętności plejady gwiazd francuskiego kina w obsadzie. Lea Seydoux, Vincent Lindon, Louis Garrel i Raphaël Quenard doskonale czują proponowaną zmienną konwencję i ani na chwilę nie wpadają w pułapkę przerysowania czy przeszarżowania.
Francuz nie nakręcił też długiego filmu, bo całość trwa łącznie około 80 minut, ale mimowolnie udowodnił George’owi Millerowi, że dialog wcale nie musi spowalniać filmu. Z pozoru La Deuxieme Acte może wydawać się nudny, gdyż składa się z długich spacerowych scen rozmów ograniczonej liczby postaci czy rozmowy przy stole ze stremowanym statystą, który nie może wykonać prostej czynności, lecz jest tu takie ekranowe napięcie, że jego nowe dzieło wciąga równie dobrze, a nalanie wina do kieliszków ogląda się jak sekwencje pościgów z Mad Maxa.
I chociaż produkcję wieńczy kolejne długie ujęcie, tym razem na ciągnące się w nieskończoność szyny, to samym La Deuxieme Acte Dupieux zabiera widzów bardziej na tory w rollercoasterze i serwuje całkiem udaną przejażdżkę filmową. Może niewyrastającą ponad kolejną krotochwilę, ale takiej skarbnicy pomysłów mogliby pozazdrościć Francuzowi bardziej uznani i nagradzani koledzy po fachu.
Kontakt: [email protected] Twitter: @KonStar18