Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

lenovov

Polityka - recenzja pseudofilmu Patryka Vegi

Autor: Łukasz Kołakowski
5 września 2019

Kac morderca, gdy zapomniałeś  o skończeniu imprezy i musisz na nim pędzić w poniedziałek do pracy. Spacer boso po palecie rozbitych butelek. Dostanie z bejsbola prosto w najczulsze dla męskości miejsce. Noc spędzona na dworcu centralnym. Słuchanie przez dobę na zapętleniu singla Julii Wieniawy. Choro… no dobra, nie brnijmy w to dalej, bo będzie już coraz trudniej nie obrazić cudzych uczuć. Wymienianie rzeczy przyjemniejszych niż seans nowego filmu Patryka Vegi mogłoby trwać w nieskończoność. Pewnie tylko z niego składałaby się ta recenzja, gdybym trochę nie ochłonął. Seans jest już na szczęście dobę za mną. Dlatego po ochłonięciu mogę sobie ponarzekać.

Patryk Vega, niekwestionowany samozwańczy król polskiego kina, wrócił do bycia poważnym. Po drugich Kobietach Mafii wydawało się, że Krzemieniecki zrozumiał wreszcie, że nikt z polskiej widowni nie bierze go już na serio. Stąd niedźwiedzie na rowerze, dilerka Filipa z Rodziny zastępczej czy biznes na handlu organami. Pozwalało to mieć nadzieje, że zrozumienie swojego miejsca we wszechświecie wyjdzie jego filmom na dobrze. Dlatego też nieco przewrotnie, ale jednak czekałem na Politykę. Miałem dość dużą nadzieję dostania po raz kolejny czegoś, co mój wewnętrzny masochista strawi bardzo dobrze i wróci do domu bez efektów ubocznych. Dostałem natomiast rzecz, przy której Botoks to arcydzieło.
fot. Vega Investments/Kino Świat
Wspomniane wyluzowanie i zrozumienie stracenia powagi na korzyść swoich filmów to pierwszy klucz interpretacyjny zachowania Patryka Vegi (bo przecież nie filmów, a w szczególności nie tego, tu doprawdy interpretować nie ma co). Drugi leży obok wspomnianego wcześniej Botoksu, ale dużo bardziej widać go tutaj. Reżyser znowu uważa się za wieszcza, który teraz powie nam prawdę. Przeglądanie filmików na Youtubie w ostatnich dniach często poprzedzała reklama filmu Polityka, w której obiecywał on, że powie nam, jaka jest prawda, jacy są politycy. Z tego drugiego klucza jest zrobiony ten film. Totalnie z pierwszego natomiast trailer. Bo jeśli mówisz poważnie, a potem wpuszczasz do sieci zapowiedź, do której ścieżkę dźwiękową stanowi Bałkanica, stawiasz się trochę w dwuznacznej sytuacji. To trochę tak, jakbyś zaintonował Ona tańczy dla mnie na Marszu Niepodległości. Nie działa, nie pasuje, są to trochę inne bajki. Problem w tym, że Vega uważa, że wie. Wie, czego chcą Polacy i na co pójdą do kina. Zna elementy układanki, które pomogą mu zdobyć serca widzów i sale kinowe. Nawet jeśli te elementy totalnie do siebie nie pasują.

Zobacz również: Boże Ciało – recenzja filmu Jana Komasy o Kościele, wierze i bigoterii | Venezia76

W wywiadzie udzielonym tygodnikowi Polityka Vega wspomniał, że na ten film zamienił swoją nienawiść. Po seansie mogę się z tym zgodzić, jednak nic nie wspomniał, że jest to nienawiść do widzów. To oni będą bowiem podczas seansu najbardziej pokrzywdzeni. Muszą użerać się sześcioma przydługimi historyjkami, którymi nie rządzi żadna głębsza myśl, a tylko żenada, jaką wywołują. Politycy są, jacy są, ale główną cechą, jaka kieruje ich poczynaniami najczęściej jest cwaniactwo. Ci, których kreuje Vega w swoim dziełku, są natomiast totalnymi idiotami. Nie mają wiele cech poza zwykłą głupotą. Wpycha im w usta brzmiące kontrowersyjnie słowa, które po nieco głębszym zastanowieniu, ujmują jego bohaterom wyłącznie inteligencji. Partie oparte o ludzi przedstawionych w tym filmie waliłyby głową w mur. Mur będący progiem wyborczym (od spodu) bądź zerem punktów procentowych (delikatnie od góry). Chyba nie o to tu chodziło.
fot. Vega Investments/Kino Świat
I żeby chociaż jeszcze film działał jako śmieciowe kino, tak jak działały Kobiety Mafii. Nie, tu nie ma choć pół zabawnego żartu, a momenty, w których, cytując kolejną gwiazdę polskiego kina, Piotra Czaję, słyszałem za sobą jak się ludzie śmiali, praktycznie nie występują. Myślę, że to będzie ten moment, kiedy widzowie mogą ostatecznie zacząć mówić STOP. A Patryk będzie musiał przemyśleć swoje dzieła jeszcze raz. Albo wydać kolejne walizki pieniędzy na badania, których podobno co film robi co nie miara.

Zobacz również: Sługi wojny – recenzja kryminału z Piotrem Stramowskim

Oprócz beznadziejności każdego żartu w oczy i uszy straszy jego subtelność. Mąż Pani Premier to na uroczystą mszę kupił ubrania, tak jak zawsze, w Lumpeksie (no bo jak to gdzie, w Lumpeksie, rozumiecie) a Ojciec Dyrektor w szczycie poczucia humoru potrafi rzucić Alleluja i do przodu. To tyle, co mogło Was tu rozśmieszyć, wyższy poziom żartu. Podobnie wyglądają te momenty, w których ma być poważnie i chyba reżyser puszcza do nas oko. Ze cztery razy zdarzy się tu wyraźna pauza, wejście patetycznej muzyki i wtedy już wiecie, że musicie patrzeć, że to jest ważne. A działa tylko raz, w jednym momencie, jednak tak zalane wcześniejszym błotem, że ledwo widoczne.
fot. Vega Investments/Kino Świat
Patryk Vega w procesie produkcyjnym tego filmu dysponował badaniami, researchem, dowodami i wieloma innymi rzeczami, które pomogłyby mu skompromitować polityków. Nie wspomniał jednak, że owe źródła to co najwyżej telewizyjne wiadomości oraz serial Ranczo, którego jednak nie potrafił przełożyć na tyle, żeby mieć wulgarną podróbkę choćby w promilu tak dobrej jakości. W efekcie sam skompromitował się chyba najmocniej w swojej dotychczasowej karierze. Swój film zamyka sceną, która stanowi znakomite autozaoranie. To, co zrobił nam na ekranie bohater Daniela Olbrychskiego, pokazuje nam wszystkim sam Patryk Vega. Wbrew swojemu mniemaniu, zupełnie nieironicznie.

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.