Po obejrzeniu pierwszej części, która ujrzała światło dzienne zaledwie rok temu, pomyślałem, że gorzej być nie może. Nie ma szans, że w swoim życiu zobaczę horror gorzej nakręcony, zmontowany i zagrany. Rhys Frake-Waterfield - znów łączący fach reżysera, scenarzysty i producenta - jakimś cudem jednak wyciągnął wnioski. Choć dalej nie wszystko gra, jest lepiej od ubiegłorocznej wielopoziomowej klęski.
Krzyś (Scott Chambers) dochodzi do siebie po masakrze w Stumilowym Lesie. Jako jedyny ocalały musi mierzyć się z pogłoskami jakoby to on był mordercą, niszczącymi życie jemu i jego rodzinie. W tym samym czasie Puchatek, Prosiaczek, Sowa i Tygrysek chowają się w lesie przed szukającymi ich mieszkańcami, chcącymi wyrównać rachunki. Nie na długo jednak, bowiem monstra są żądne pożywienia, które widzą - a jakże - w ludziach. Rzeź jest tylko kwestią czasu.
Rhys Frake-Waterfield arcymistrzem reżyserii nie jest i nie będzie. Jeszcze gorzej radzi sobie z pisaniem scenariusza. Kto widział poprzedniego Puchatka, ten powinien pamiętać brak jakiejkolwiek logiki czy ciągu przyczynowo-skutkowego. Choć w sequelu nastąpił w tym zakresie pewien postęp, wątpliwości wciąż pozostają. Twórcy zdecydowali się na radykalny reset origin story zwierzęcych antagonistów, co może mocno skonfundować zwłaszcza tych, którzy widzieli jedynkę. Choć uważam to za złą decyzję (poprzednia teoria o narodzinach potworów spowodowanych bólem i tęsknotą była bliższa ziemi), film częściowo wynagradza ją poszerzeniem tej historii, zbudowaniem jakiegoś wiarygodnego minimum mitologii Puchatka i spółki. Krew i miód 2 wciąż mają swoje luki i głupoty, ale ich liczba jest zaskakująco niższa niż wcześniej.
Zadziwiający postęp dokonał się również pod względem wizualnym. Spory wkład miały w to niewątpliwie zarobione na poprzedniku pieniądze (ok. 5 milionów dolarów). Z pełnym przekonaniem można orzec, że zostały nieźle wydane. Plastikowo wyglądające maski zostały zastąpione tak dobrze, że każdy z potworów faktycznie wygląda jak przerażające, szpetne i krwiożercze monstrum, a nie jak losowa osoba w halloweenowym przebraniu. Ba, niektóre sceny mordów są zaskakująco dobrze zainscenizowane i nakręcone. Całościowo film sprawia wrażenie dużo bardziej dopracowanego i atrakcyjnego wizualnie, także pod względem lokalizacji. Krew się leje, kości się łamią, a morał brzmi: zwracajcie uwagę, jak kładziecie nóż do zmywarki.
Aktorstwo, jak można się domyślić, na łopatki nie kładzie. Postać Krzysia uległa recastingowi i myślę, że jest to zmiana na dużo, dużo lepsze. Dla Scotta Chambersa (dziwnie podobnego wizualnie do Barry'ego Keoghana) rola Krzysia nie będzie raczej przepustką do glorii i chwały. Niemniej jednak, aktor zaskakująco dobrze sprzedaje nam emocje głównego bohatera, niepotrafiącego się odnaleźć na nowo w społeczności, mniej lub bardziej subtelnie atakowanego za czyn, którego nie popełnił, jednocześnie próbującego jakoś żyć dalej. Zaskakująco dużo czasu twórcy poświęcają wątkowi jego zaginionego brata i to również jest prowadzone nieźle, choć pamiętać należy, że Puchatek: Krew i Miód 2 jest kinem, w którym bardziej liczy się jatka niż psychologia postaci.
Finalnie film Rhysa Frake-Waterfielda okazuje się nie tak zły, jak można by się spodziewać. Jednocześnie nie jest wystarczająco dobry, żeby patrzeć na Puchatek: Krew i Miód 2 jako dzieło spełnione. Na szczęście dwójka dużo bardziej przypomina pełnoprawny film niż fabularną i wizualną amatorszczyznę z ubiegłego roku. Da się to oglądać.
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.