Słone Lato to dramat psychologiczny Rebbeci Lenkiewicz (współscenarzystki Idy) opowiadający historię trudnej relacji między matką z niepełnosprawnością a opiekującą się nią córką. Rose i Sofia, bo tak mają na imię główne bohaterki, przyjeżdżają do Almerii, by spróbować nietypowej terapii w klinice doktora Gomeza. Kiedy matka przebywa pod opieką lekarzy, Sofia przesiaduje na okolicznych plażach, gdzie poznaje czarującą artystkę, Ingrid. Film jest adaptacją książki Debory Levi z 2016 roku pod tytułem Gorące mleko (Hot milk). Do powieści nie będę się odnosić, ponieważ do kina poszłam „zupełnie zielona”. Muszę jednak dodać, że tytuł oryginalny dużo lepiej pasuje do tematyki filmu niż jego polskie tłumaczenie, które zupełnie gubi się pierwotne znaczenie. Gorące mleko odnosi się do toksycznej relacji matczyno-córczanej i jej wpływie na bohaterki, co stanowi główną oś fabularną.
Rebbeca Levi przeprowadza wręcz freudowskie studium zależności pomiędzy filmowymi kobietami. Mamy do czynienia z Rose — jednostką głęboko skrzywdzoną, pesymistyczną, a przy tym niezwykle egoistyczną. Jej problemy wpływają negatywnie na życie Sofii, młodej studentki antropologii, która rezygnuje z własnych ambicji na rzecz chorej matki. Oglądając obie bohaterki widz może zacząć zastanawiać się, czy w ich relacji kiedykolwiek było coś przypominającego miłość. Słone lato zaczyna się bowiem w punkcie, w którym wyraźnie widać, że cierpliwość Sofii wisi na ostatnim włosku. Atmosfera od początku jest bardzo gęsta, kadry dość klaustrofobiczne, a do tego reżyserka szczególnie chętnie korzysta z metafory wody (odczytywanej zarówno jako symbol uwięzienia, jak i wolności).
fot. materiały prasowe
Sofia poszukuje czegoś, co przypomni jej o tym, że żyje. Że jest osobą zdolną czuć i myśleć, a nie jest tylko przedłużeniem swojej matki, które widzą w niej inni. Pokorę wobec swojej sytuacji przekłuwa we wnikliwe obserwacje świata dookoła niej i rządzących nim schematów, jak na antropolożkę przystało. A słowo schemat jest tu kluczowe. Sofię ciągnie do ludzi, którzy będą na swój sposób podobni do Rose. Współzależni i żyjący w zawieszeniu. Ciekawym kontrastem dla dziewczyny jest Ingrid, która powoli staje się obiektem uczuć bohaterki. Trzeba przyznać, że wszystkie role kobiece są tu fenomenalnie zagrane. Pomiędzy Fioną Shaw (Rose) a Emmą Mackie (Sofia) aż iskrzy. Idealnie skastingowana jest także Vicky Krieps jako ekscentryczna Ingrid.
Mimo trudnej tematyki, Słone lato może częściowo uchodzić za film wakacyjny — bardzo zmysłowy, ale też bardzo kobiecy. Nie sposób nie porównać go do Bogini Partenope Paolo Sorrentino. Coś musi wisieć w powietrzu, skoro uraczono widzów już drugą premierą o młodej antropolożce poszukującej sensu istnienia pośród słonecznych plaż. Bogini Partenope ma na pewno wyższość wizualną i techniczną nad Słonym latem, jednak do wizji Lenkiewicz przekonuje kobieca perspektywa. Nieskażona „męskim okiem”, poprzez które oglądamy bohaterkę Sorrentino. Piękną, eteryczną boginię. A wątek bycia antropolożką, jej wybitna inteligencja? Staje się raczej poboczny, widz musi uwierzyć reżyserowi na słowo.
fot. materiały prasowe
Inaczej dzieje się w przypadku Sofii. To nie fantazmat, a prawdziwa kobieta. Wielki plus warto przyznać reżyserce za zawarcie wątków rzeczywistej antropologii w filmie. Zadbano przede wszystkim o to, by widz wiedział, czym Sofia się interesuje i żeby były to rzeczy ważne dla interpretacji filmu. Kobieca perspektywa dzieła Lenkiewicz porusza także bardzo czułe punkty, w tym pozwala zobaczenie tzw. feminine rage (kobiecej wściekłości). Ciekawy jest również wątek queerowego coming-of-age, który na szczęście pozbawiony jest zbędnej fetyszyzacji, a jednak nadal pozostaje zmysłowy i czarujący, choć relacja między obiema kobietami nie jest do końca zdrowa.
To, co można by filmowi zarzucić, to nagromadzenie dramatyzmu i egzaltacja. Czasami bywa nawet pretensjonalny i uwidacznia swoje zakusy festiwalowe. Wiele dramatów o sporych ambicjach jest zrobionych w podobnym typie — są powolne, statyczne, monologowane, ale brakuje im „tego czegoś”. Maestrii i dotyku geniuszu, które największe dzieła kinematografii w sobie mają. Choć oceny są mieszane, będę Słonego lata zaciekle bronić, bo jest obrazem szczerym. Doświadczenie Sofii może stać się doświadczeniem uniwersalnym, dlatego oglądanie jej bezsilności wobec świata dookoła tak boli i taką euforię wywołuje choćby najmniejszy wyraz buntu. Minęło już kilka dni od premiery, a ja nadal nie mogę przestać o tym filmie myśleć. Bo czasami dzieło nie musi być idealne, żeby zostać z widzem na dłużej. Wystarczy, że trafi w ten jeden czuły punkt, w który reżyserka trafia pytając, czy skoro tak łatwo oceniać nam bohaterów, to czy jesteśmy gotowi ocenić też samego siebie. A więc, czy warto? Myślę, że tak.
Fanka filmów, literatury i popkultury, od małego karmiona klasykami kina przez rodziców- filmoznawców. W wolnych chwilach spędza czas na chodzeniu na koncerty, siedzi przy nowym cosplay'u lub dobrej herbacie i jeszcze lepszej książce. Miłośniczka Tolkiena i animacji wszelkiej maści.