Na pewnym etapie Kapitana Ameryki Brubakera Steve'a Rogersa wyparł Bucky. Nawet po oddaniu tarczy Barnes otrzymuje sporo czasu kadrowego, który autor wykorzystał, by przedstawić jego przeszłość. Zarówno tę amerykańsko-chwalebną, jak i sowiecko-haniebną. I nie jest to nudna, pełna pustosłowia retrospekcja, a fachowe wzmocnienie fabularnych fundamentów. Trochę nie doceniamy autora za wskrzeszenie tej, zdawać by się mogło, nie-wskrzeszalnej postaci. Zimowy Żołnierz wniósł do współczesnego Marvela wiele i wciąż jeszcze ma dużo do powiedzenia. A co najważniejsze, nie jest kolejnym lukrowanym bohaterzyną, a kimś stojącym w cieniu i używającym adekwatnych metod działania.
Historia Stare rany, nowe porządki również mocno osadzona jest w przeszłości. Gdy oryginalni Cap i Bucky schodzą na chwilę ze sceny, na ich miejsce wrzuceni zostają zastępcy, skutecznie dotrzymując kroku reszcie Invaders. Akcja historii ma miejsce po wojnie, ale jej idee wciąż są żywe, tu objawiając się pod postacią oszalałego twórcy pierwszego Pochodni. Pulpowy klimat miesza się z rasową opowieścią szpiegowską, będąc tym samym kwintesencją scenariuszy twórcy Criminal.
Co rusz pojawiają się plotki o powrocie Evansa do roli Capa, co świadczy o popularności jego filmowej kreacji, jak i o braku jego godnego zastępcy w leżącym i robiącym pod siebie MCU. Jeśli miałby on nastąpić, niech będzie oparty na scenariuszach Brubakera, gęsto usłanymi hołdami i powrotami do przeszłości, gdzie rozwija on jednak głównego bohatera i nie pozwala mu osiąść na laurach i poddać się swemu stereotypowi, nie mieszając przy tym w jego legendzie. Cap to nadal człowiek o mentalności waszych dziadków, ale w zdrowym ciele jest i zdrowy, waleczny duch.
Kapitan Ameryka tom 9: Stare rany, nowe porządki to też okazja do szybkiego podsumowania i przywrócenia do akcji Bucky'ego w zaskakujący sposób. To też nadanie Kapitanowi głębi, wrzucenie go w wywiadowcze intrygi i co najważniejsze - usunięcie go z planszy i ponowne przywrócenie bez cienia banału. To także ogrom przygód o może nieco mniejszym znaczeniu, ale o jeszcze większej dynamice. Scenarzysta komiksów kryminalnych i szpiegowskich doskonale odnalazł się w tworzeniu opowieści o jednym z najbardziej heroicznym z herosów.
Kapitan Ameryka Brubakera od początku miał solidne rysunki, z kilkoma perełkami. Jedną z nich są na pewno prace Franscesco Francavilli. Artysta specjalizujący się w klimacie noir i pulpy dodaje tytułowej opowieści ognia i głębi zarazem, ale nie daje ponieść się wodzom fantazji, trzymając zrównoważony charakter historii. Tuż za nim jest cała sztafeta równie znakomitych twórców, jak Steve Epting czy Chris Samnee. Wizualna oprawa tego cyklu perfekcyjnie oddawała charakter scenariusza, zarówno gdy trzeba było pokazać Capa jako żołnierza łojącego nazioli, jak i działającego zakulisowo agenta. No i oczywiście w jego najpopularniejszym wydaniu - z tarczą i we flagowym kostiumie.
I tak oto żegnamy się z Kapitanem Ameryką Eda Brubakera. Pisarz na przestrzeni dziewięciu tomów pokazał, że na wskroś amerykański heros to nie archaiczny harcerzyk, a ktoś potrafiący odnaleźć się we współczesnym komiksie, niosąc przy tym swe nieśmiertelne ideały. Tym, czego dokonał autor na łamach tej serii, można by obdzielić kilku twórców i nie chodzi wyłącznie o kamienie milowe jak powrót Bucky'ego i śmierć/zmartwychwstanie Capa. Działo się wiele i zapewne jeszcze wrócę do tej serii. Dobrze więc mieć całość na półce i ciekawi mnie, czy Egmont sięgnie po inne przygody sztandarowego herosa Marvela. Póki co czekam na Zimowego Żołnierza, za którego sterami zasiądzie nie kto inny jak właśnie Ed Brubaker.
Tytuł oryginalny: Captain America #11-19, Captain America and Bucky #620-628
Scenariusz: Ed Brubaker, Cullen Bunn, James Asmus, Marc Andreyko
Rysunki: Francesco Francavilla, Scot Eaton, Patch Zircher, Chris Samnee, Steve Epting, Mike Deodato
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawca: Egmont 2024
Liczba stron: 396
Ocena: 85/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.