Czy ta recenzja nie powinna być napisana już wcześniej o jakiś miesiąc? Oczywiście powinna, ale tyle czasu zajęło mi zaakceptowanie faktu, że jeden z moich ulubionych seriali dobiega właśnie końca. Odcinek finałowy jest naprawdę tym ostatnim i żadnego innego już nie będzie. Nadszedł ten czas, aby pożegnać się z wampirami (i Guillermo) ze Staten Island.
W 2014 roku Jemaine Clement oraz Taika Waititi po raz kolejny połączyli siły i stworzyli pełnometrażowy mockument o wampirach, będący nawiązaniem do ich wcześniejszej krótkometrażowej produkcji. 5 lat później panowie postanowili pociągnąć tę historię dalej, robiąc Co robimy w ukryciu w postaci serialu. Zupełnie inni bohaterowie, ale pomysł wciąż ten sam – krwiopijcy opowiadający przed kamerą o swoim codziennym życiu. Choć późniejsze odcinki z oryginalnymi twórcami miały już niewiele wspólnego, to wciąż utrzymywały początkowy wysoki poziom. Ale jak wiadomo – co za dużo, to niezdrowo i w ostatnim sezonie jakość niestety spada.
Cechą tych ostatnich, przedłużanych sezonów jest to, że uchodzą za niepotrzebne, robione na siłę. Twórcom zaczyna brakować pomysłów, poziom leci w dół, tworzy się chaos, a serial wchodzi w etap, w którym próbuje się "na siłę" przedłużyć historie lub wprowadzić nowe wątki, które nie zawsze wychodzą. I pomimo mojej ogromnej miłości do Co robimy w ukryciu, tutaj sytuacja ma się dość podobnie. Oczywiście nie jest tak źle, jak było w przypadku Gry o tron czy House od Cards, ale na pewno jest słabiej niż było. Nie ma już tylu dobrych żartów, które powtarzałabym przez kolejne tygodnie, tak jak miało to miejsce w poprzednich sezonach. Jedynie dwa, może trzy odcinki są na tyle zabawne, że zapadły mi w pamięć w całości. Reszta jest po prostu poprawna, co w przypadku tak mocnej komedii, jaką jest Co robimy w ukryciu, nie świadczy o produkcji najlepiej.
Jeśli chodzi o rozwiązanie fabularne, to ponowne zepchnięcie Przewodniczki na dalszy plan było dla mnie niemałym zawodem. W dwóch poprzednich sezonach dołączyła ona do grona głównych bohaterów, co było świetnym wyborem, bo jest to postać, która wyróżnia się spośród reszty wampirzej grupy, a większość scen z nią jest naturalnie zabawna. Jej wątek, który był kluczowy dla 5 sezonu, tutaj jest pominięty, co powoduje lekką niespójność, a szkoda. Natomiast na pierwszy plan – jeszcze bardziej niż dotychczas – wysuwa się Guillermo, który zaczyna prowadzić życie przeciętnego dorosłego człowieka. Co więcej – staje się typowym pracownikiem korpo. Biorąc pod uwagę, że jest to serial o demonicznych istotach, robi się za bardzo ludzko. A mroczny klimat komedii grozy nieco na tym traci.
Ostatni odcinek mockumentu razem z pierwszym tworzy ładną i lekko nostalgiczną klamrę kompozycyjną. Tylko czy ten finał jest naprawdę idealnym zakończeniem? Być może hipnoza Nadji nie zadziałała na mnie, ale ze smutkiem w oczach i bólem w sercu, niestety, nie dla mnie. Nie chcę zabrzmieć, jakbym uważała 6. sezon za bloody boring, bo tak nie jest. Biorąc jednak pod uwagę, jak wysoko serial sam sobie podniósł poprzeczkę, oczekiwałam zakończenia z przytupem, lecz go nie dostałam. Teraz wiem, że koniec Co robimy w ukryciu, którego bardzo nie chciałam, był potrzebny. Jednak pomimo lekkiego rozczarowania, całość nadal pozostaje na moim podium komediowych seriali ostatnich lat, a wszystkie postacie z osobowościami pełnymi wad cały czas wzbudzają sympatię. Bat!
Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.