X-Men '97 zaczyna się tam, gdzie skończył się 5. sezon animacji. Wiemy co robią nasi bohaterowie po śmierci Charlesa Xaviera, a także jak społeczeństwo reaguje na mutantów. Jest źle, rzekłbym że nawet bardzo źle. Odbywają się polowania na specjalnie uzdolnionych, przez które niewinni mogą przypłacić za to życiem. Za takie osoby dostaje się specjalne nagrody, więc jedna grupka łapie Roberto da Costę. Fani X-Men tę postać dobrze znają, bo jest to Sunspot. Oczywiście tytułowa drużyna ratuje bezbronnego, a pojmany trafią do dawnej szkoły Xaviera.
Muszę przyznać, że pierwsze dwa odcinki to słodki powiew nostalgii, która towarzyszy nam od samego początku. Dostajemy wspaniałe intro, które jest niemal 1:1 takie samo jak w oryginalnej animacji. Świetny riff przysporzył mi ciarek oraz lekkiego wzruszenia. W jednym momencie przypomniały mi się beztroskie lata dzieciństwa, gdy objadałem się keczupowymi maczugami, piłem sok pomarańczowy Donald, grałem w piłkę z sąsiadem oraz zbierałem auta z gumy Turbo. Twórcy zawarli również identyczny klimat mroku, który towarzyszył oryginalnym X-Menom. Oczywiście mamy przerzuty z żartami czy kultową rywalizację Cyclopsa z Wolverinem, lecz kreskówkę charakteryzował ten mroczny klimat. Podobnie było ze słynnym Spider-Manem z 1994 roku. Wszystko jest zachowane w świetnym stylu i oddaje w zupełności.
Są też różnice. Najbardziej zauważalną jest zmiana wyglądu Morpha, która spowodowana jest zmianą jego płci na niebinarną. Oczywiście w oryginalne było inaczej, gdyż Morph był mężczyzną, ale mi osobiście ta zmiana nie przeszkadza, a daje kolejną cegiełkę do reprezentowania mniejszości. Dodatkowo zmieniła się kreska. Jest ostrzejsza, wyrazista i oczywiście w HD. Wiele osób narzeka na zmiany w Rogue, lecz to przecież tylko zmiana w animowanej postaci. Do czego się tutaj przyczepiać? Zwłaszcza, że Rogue jest wciąż dziarska, charakterna, waleczna i ponownie genialnie flirtuje z moim ukochanym Gambitem. Tak samo jest z innymi postaciami, które nie tracą na wadze swoich charakterystyczny elementów. Najbardziej zaskoczył mnie wątek przemiany Magneto. By nie wdawać się w większe spoilery, powiem tylko to co było wiadome przed premierą serialu - z największego złola w świecie X-Men, staje się teraz ich przywódcą zajmując miejsce Charlesa Xaviera. To w jaki sposób do tego dochodzi jest naprawdę mocarne i powoduje banana na mojej twarzy, lecz tak jak mówię - nie chcę Wam spoilerować.
Jedyne do czego mógłbym się przyczepić to fakt, że metraż odcinków jest taki krótki. Wiem, że twórcy chcieli zachować ducha oryginału i trzymali się krótkich ram 30 minutowego metrażu, lecz w dzisiejszych czasach zostawia to spory niedosyt, zwłaszcza że fabuła wartko mknie do przodu i nie pozwala się w pełni delektować miodnym nadzieniem jakie serwuje na Marvel Animation. Widz chciałby więcej. Ogólnie nie jestem zwolennikiem bingowania seriali, wolę jak dany tytuł ma premierę tydzień po tygodniu, bym mógł dozować sobie fabułę. Tutaj jednak dwa odcinki są dla mnie niewystarczające i drażni mnie czekanie na nadchodzącą kontynuację w przyszłą środę.
Reasumując - X-Men '97 to powrót w wielkim stylu. Mocarny, czerpiący sporo z oryginału serial w końcu serwuje nam to czego widz oczekuje od Marvela. Nie bawimy się tu w żadne ugrzecznienia czy głaskanie widzów po główce. Dostajemy to samo co dostaliśmy w latach 90., lecz w odświeżonej wersji. Kocham X-Men i może moja opinia nie jest obiektywna, lecz chyba lepiej zaufać fanowi mutantów, aniżeli osobie, która w ogóle nie siedzi w ich świecie, czyż nie?
Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.