Ostatnimi czasy komiks w Polsce ma się całkiem nieźle - kilka periodycznych kolekcji pojawiających się w salonikach prasowych czy wydawnictwa, które co miesiąc zarzucają nas wspaniałymi tytułami - to tylko niektóre przykłady prosperity, w jakiej przyszło żyć po macoszemu traktowanym dotąd fanom komiksu. Spośród całej fali tytułów wyróżnić można zarówno te, których brak na półce jest plamą na honorze, jak i te, na których szkoda złamanego grosza. Oto 50 najlepszych komiksów, które znać wypada i mieć trzeba.
Zdobycie wyśnionej kobiety nie jest łatwe - czasami o serce wybranki stoczyć trzeba boje nie tylko z jej wymaganiami i oczekiwaniami. Tytułowy bohater komiksu nie jest typem macho - bliżej mu raczej do stereotypowego obrazu geeka. Scott staje przed poważnym wyzwaniem, gdy na jego ścieżce staje piękna Ramona Flowers. Dziewczynę jednak prześladuje przeszłość, a konkretniej jej byli ukochani, którzy w wielu aspektach zdają się przewyższać nieporadnego Pilgrima. Ten, niezrażony, staje do walki i - trzeba przyznać - robi to efektownie. Przywodzące na myśl kreskówki rysunki O'Malley'a jeszcze bardziej podkreślą pełną lekkiej i zabawnej akcji atmosferę. W filmie z 2010 roku o tym samym tytule w głównego bohatera wcielił się Michael Cera, co było idealnym wyborem, zaś sam natrój produkcji był naprawdę komiksowy.
Wojna w Wietnamie odcisnęła na amerykańskiej kulturze niezatarte piętno, co widoczne jest szczególnie w kinematografii, ale w komiksie również znajdziemy ślad tego konfliktu. Jason Aaron i Cameron Stewart stworzyli historię o dwóch młodych mężczyznach, których los rzucił w sam środek wietnamskiej wojny - oczywiście po przeciwnych stronach. Zderzenie dwóch światów: nieprzystosowanego do wojennych realiów Amerykanina prześladowanego przez zjawy zabitych żołnierzy USA i natchnionego, walecznego, lecz z góry skazanego na klęskę Wietnamczyka pokazuje tę wojnę z zupełnie nowej perspektywy - bezlitosnej, odartej z jakiejkolwiek chwały, niosącej za sobą poważne konsekwencje. Jason Aaron debiutował tym komiksem z przytupem, a Cameron Stewart swymi rysunkami oddał hołd klasykom kina wojennego i dziedzictwu tego okresu w dziejach Stanów Zjednoczonych.
Adolf Hitler zajmuje szczególną pozycję w świadomości ludzi - jeden z największych zbrodniarzy XX wieku, odpowiedzialny za śmierć milionów, zaczyna powoli tracić swój historyczny charakter na rzecz kontrowersyjnego, popkulturowego muppeta, jak miało to miejsce chociażby w filmie Kung Fury. Norweski artysta, znany jako Jason, podszedł do tematu nieco inaczej, choć również niebanalnie. Wyobraźmy sobie, że mamy maszynę czasu, dzięki której możemy cofnąć się w przeszłość i powstrzymać niespełnionego austriackiego malarza. Któż nie skorzystałby z okazji? Kłopoty przychodzą dopiero, gdy zamach na życie wodza III Rzeszy nie udaje się, a on sam znika wraz z wehikułem czasu w przyszłości, zostawiając nas na dodatek w jego epoce. Przewrotna fabuła i humor, subtelne przełamanie tabu i ascetyczność rysunków podkreślająca cały absurd sytuacji.
Mówi się, że tytuły z Supermanem są nudne. Bo cóż może być ciekawego w kimś, kto jest praktycznie niepokonany i na dodatek jest chodzącym przykładem cnót wszelakich? Są jednak opowieści dające kłam takiej tezie. Superman: Czerwony Syn to elseworld - historia alternatywna, mająca ukazać klasyczną postać z kompletnie innej perspektywy. Mark Millar pozwolił sobie na coś więcej - oto jeden z największych symboli kapitalizmu i wolności rodem z USA ląduje na terenie Związku Radzieckiego, gdzie szybko staje się przybranym synem samego Stalina. Po jego śmierci Superman przejmuje władzę, lecz jego rządy są dalece inne niż Generalissimusa. Utopia, jaką tworzy, jest wręcz absurdalnie doskonała, lecz podły kapitalistyczny zapluty karzeł w postaci Lexa Luthora tylko czyha, by obalić jedynego słusznego wodza. Millar ukazuje Kal- ela z zupełnie innej perspektywy i czyni to znakomicie - nie robi z niego kuloodpornego tyrana, a udowadnia, że sprawiedliwa i dobra natura Supermana zawsze zwycięża. I to nawet w ustroju komunistycznym. Nie można również zapomnieć o tutejszej wersji Batmana mającym swój przaśny, sowiecki urok.
W historii każdego superbohaterskiego zespołu istnieje chociaż jedno wydarzenie, które całkowicie zmienia jego oblicze, definiując go na przyszłe lata i od czasu do czasu, w mniej lub bardziej dosłowny sposób, powraca. Tak jest i z X-Menem - w całej swej historii przeżyli wiele, lecz kamieniem milowym ich historii była Mroczna Phoenix. Dzieło scenariusza Chrisa Claremonta i ołówka Johna Byrne'a wprowadziło grupę młodych mutantów w wiek dorosły, niestety, w dość bolesny dla nich sposób. Oto Jean Grey, jedna z pierwszych wychowanek Charlesa Xaviera i - jak się okazało - wybranka pradawnej kosmicznej mocy Phoenix, zaczyna tracić nad nią kontrolę. Do tego dochodzi dekadencki Hellfire Club, kosmiczne Imperium Shi'ar i miłosne rozterki na linii Summer-Grey. Uncanny X-Men: Mroczna Phoenix posiada cechy typowe dla komiksów swej ery, ze specyficzną narracją włącznie, lecz jest tak sprawnie skonstruowana, iż po kilkudziesięciu latach od premiery można bez problemu porównywać ją ze współczesnymi tytułami.
Widząc Gnata między pozycjami o „poważniejszej” kresce, można błędnie dojść do wniosku, że jest to pozycja skierowana wyłącznie do dzieci. Pierwsze kadry dzieła Jeffa Smitha przeczą jednak temu stwierdzeniu. Autor nie tylko stworzył zabawną i ogromnie wciągającą historię, ale zachował równowagę pozwalającą na wspólną lekturę z pociechą. Tytułowy bohater, Chwat Gnat, to uroczy osobnik na swoje nieszczęście posiadający dwóch nieco mniej uroczych braci - Kanta Gnata i Chichota Gnata. I o ile ten Chichot to nieszkodliwy wioskowy głupek, o tyle Kant to uosobienie negatywnego obrazu kapitalisty. Gdy cała trójca zostaje wygnana z rodzinnego Gnatowa, trafiają oni do miejsca, gdzie ich obecność nie jest taka przypadkowa, jak się na początku wydaje. Przyjazna atmosfera przeplatana z nieraz ciętym humorem czyni z Gnata pozycję wyjątkową i międzypokoleniową, którą dumnie można prezentować na półce obok klasyków komiksu.
Pies, kot i królik w jednej drużynie walczące w obronie ludzkości - brzmi to jak pomysł na scenariusz produkcji familijnej; naiwnej, jowialnej i sprzecznej z naturą bohaterów. Gdy jednak firmowany jest on nazwiskiem Granta Morrisona i Franka Quitely'ego, możemy być spokojni - autorzy ci nie słyną z poczciwych fabułek. We3 mówi o trzech wyżej wymienionych zwierzakach, odpowiednio - rzecz jasna - wyposażonych i zmodyfikowanych, aby odgrywać rolę cudownej broni, która bez udziału człowieka rozniesie w pył siły wroga. Natury nie da się jednak przechytrzyć elektroniką i futrzasto-metalowe trio rusza w świat, który nie do końca jest dla nich przyjazny. Bezpośrednia, krwawa, lecz zawierająca wiele pozytywnych treści opowieść o międzygatunkowych relacjach, które nie zawsze są pełne ludzkiego szacunku i opieki.
Uwspółcześnienie tradycyjnych wierzeń, mitologii czy baśni jest dziś zjawiskiem powszechnym. Niektórym wychodzi to dobrze, innym - nieco gorzej. Bill Willigham i współpracujący z nim autorzy to jednak mistrzowie przedstawiania tradycyjnych postaci konfrontujących się z naszym często im nieprzyjaznym światem. W ich wizji szybko jednak okazuje się, że pozornie niewinne postaci z dziecięcych opowieści potrafią o siebie zadbać w naszych brutalnych realiach, a nawet zdobywać uprzywilejowane pozycje. Autorzy konsekwentnie też łamią naiwne stereotypy - ot choćby Zły Wilk okazuje się całkiem miłym gościem, a ambicje Dżepetta nie ograniczały się wyłącznie do stworzenia egzemplarza drewnianego kłamcy. Seria ta wydawana jest w Polsce od niemal dekady i choć została w ostatnich latach przyćmiona wieloma głośniejszymi tytułami, warto po nią sięgnąć i dowiedzieć się, jak wygląda świat, w którym pośrodku Manhattanu stoi potężne zamczysko zwane Baśniogrodem.
Pamiętam mój podziw dla dzieła Juliusza Machulskiego, który realizując Seksmisję, stworzył nie tylko kultową komedię, ale i obraz ukazujący ciekawą odmianę postapokalipsy - gendercide. Gdy usłyszałem o Y: Ostatni z mężczyzn, wiedziałem, że muszę sięgnąć po ten tytuł. Oto nieporadny i odbiegający daleko od stereotypu samca alfa Yorrick Brown zostaje jedynym posiadaczem chromosomu Y na planecie, ocalawszy wraz z jedynym samcem kapucynki Ampersandem, z niewyjaśnionej zagłady osobników płci męskiej wszystkich gatunków. Ktoś powie: to chłopak ma się dobrze! Nic z tego - słaba płeć okazuje się nie być taka słaba; niektóre z kobiet pojmują, że mężczyźni nie są im w ogóle potrzebni, a ten jeden jedyny mógłby dołączyć do swych martwych kolegów. Pod osłoną twardej rządowej agentki 355, w towarzystwie genetyczki próbującej wyjaśnić przyczyny tragedii, przemierza świat, prywatnie dążąc do spotkania z ukochaną - a oficjalnie, aby wyjaśnić przyczyny masowego pomoru mężczyzn. Przewrotny humor, niewybredne miejscami dialogi i odwieczna wojna płci pokazana w nieco mniejszej skali. Vaughan kieruje fabułą tak, aby skłonić czytelników do przemyśleń, których efekt może okazać się ciekawy.
Jeph Loeb i Tim Sale tworzą jeden z najciekawszych duetów w przemyśle komiksowym. Wspólnie tworząc takie dzieła jak Batman: Długie Halloweeen czy Catwoman: Rzymskie wakacje, pokazali, że mają własne spojrzenie na superbohaterów. Jednym z ich najbardziej cenionych i najgłośniejszych komiksów pisanych dla Marvela jest Spider-Man: Niebieski, gdzie tytułowy kolor nie symbolizuje bynajmniej optymistycznego letniego nieba. Peter Parker postanawia nagrać swoje wspomnienia, a konkretniej te dotyczące Gwen Stacy, na magnetofonową taśmę. Pamięcią cofa się więc do czasów młodzieńczych, gdzie już jako Spider-Man posiadał sporą galerię łotrów, ale sam jeszcze nie skończył szkoły i mieszkał z ciocią May. Sentymentalna podróż przepełniona gorzkimi refleksjami przedstawia na nowo klasyczne wydarzenia w bardziej dojrzałym i melancholijnym świetle, w których Peter Parker w pełni ukazuje swe ukryte emocje, dalekie od tego, co dane jest nam oglądać, gdy zakłada kostium Pająka.
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.