Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Billy Howle i Tony Curran o kreatywnej atmosferze pracy na planie filmu Król wyjęty spod prawa

Autor: Radek Folta
6 listopada 2018

Król wyjęty spod prawa to najnowsza produkcja historyczna Netflixa, która opowiada o szkockim bohaterze narodowym, królu Robercie I Brucie. Historia skupia się na kilkuletnim okresie jego życia, w którym samozwańczy władca musiał ukrywać się i uciekać przed wojskami okupujących Szkocję Anglików.

Jednym z towarzyszy Roberta był Angus Macdonald, Lord Wysp, który od samego początku popierał nowego króla. W roli tej obsadzony został Tony Curran, pochodzący ze Szkocji aktor, znany z serialu Defiance, oraz wielu ról drugoplanowych w filmach pełnometrażowych, jak choćby w Blade II, Gladiatorze, Trzynastym wojowniku. Billy Howle to brytyjski aktor na początku swojej kariery, który może pochwalić się już występem w Dunkierce Christophera Nolana oraz główną rolą w melodramacie Na plaży Chesil. Jemu przyszło wcielić się w Księcia Walii, syna legendarnego króla Anglii, Edwarda I.

Z aktorami spotkaliśmy się w podczas 62. Londyńskiego Festiwalu Filmowego, gdzie Król wyjęty spod prawa miał europejską premierę.

Zobacz również: Król wyjęty spod prawa - drugi zwiastun produkcji Netflixa!

Radek Folta: Billy, w filmie Książę Walii, następca tronu po Edwardzie I, pokazywany jest jako złoczyńca. Czy dla ciebie on również jest czarnym charakterem?

Billy Howle: Nie myślę o postaciach w kategoriach herosów i złoczyńców, bo to jest opinia i sprawia ona, że życie aktora staje się dość trudne. Złoczyńca nie wierzą w bycie złym, nie wychodzą z założenia, że to co robią, jest złe. Szczególnie, kiedy ktoś jest królem Anglii. Edward był pod ogromnym ciśnieniem, czego może nie widać do końca w filmie, ale jest to fakt historyczny. Otoczenie jego ojca było mu bardzo nieprzychylne. Oficjalne dokumenty o nim brzmią jak propaganda przeciwko Edwardowi II, zostały napisane przez ludzi, którzy życzyli mu jak najgorzej, chcieli jego śmierci, co w końcu się stało.

Czy jest złoczyńcą? Nie, jest produktem swoich czasów, musi wypełnić lukę po ojcu, który był genialnym strategiem i wojownikiem. Jego ojciec traktował go bardzo źle, bo nawet mówi w filmie: "nie wyobrażam sobie, żebyś dowodził armią", po czym umiera. Moja postać rozkoszuje się tym. Myślę, że gdyby mój ojciec coś takiego do mnie powiedział, też bym się tem rozkoszował... Biedny tata, czemu ja to powiedziałem? (śmiech).

Tony Curran: Jesteś synem swojego ojca!

BH: Całe szczęście, że mój ojciec jest uroczym człowiekiem (śmiech).

Billy Howle w filmie Król wyjęty spod prawa / fot. materiały prasowe Netflix
Billy Howle w filmie Król wyjęty spod prawa / fot. materiały prasowe Netflix

Tony, co wiedziałeś o Angusie Macdonaldzie przed rozpoczęciem produkcji?

TC: Nie za dużo. Słyszałem określenie Lord Wysp, które się do niego odnosi. Teraz jest nim nota bene Książę Karol (śmiech). Uczyłem się w szkole o Williamie Wallace'ie, ale wiadomo, to była brytyjska szkoła i jak w każdym kraju, na historii w szkołach walijskich czy szkockich nie uczy się o tym, jak było się uciśnionym albo uciskało inne narody. Jak byłem młody znałem historie Wallacea i Roberta, a dopiero później w życiu usłyszałem od Angusie. Był bliskim rycerzem Roberta, walczył z nim na dobre i złe, zgromadził siedem tysięcy wojowników do walki z Anglikami.

Jak wspomniał Billy, ludzie przy władzy piszą historię i wiele z niej może być przekłamanej, ale starałem się znaleźć jak najwięcej informacji o swoim bohaterze. Dużo z tego ma wspólnego z Brucem. Był członkiem klanu, swego rodzaju królem zachodnich wysp. Klan Macdonadów był największą rodziną w Szkocji w tamtym czasie. Ale historia to jedno, a potem aktor musi uczynić go człowiekiem. Z tych strzępków informacji musiałem stworzyć kolorową, żywiołową osobę, na swój sposób uczynić go swoją własną. Angus to trochę ja i nie ja jednocześnie. Zależnie od długości brody (śmiech).

Tony Curran w filmie Król wyjęty spod prawa / fot. materiały prasowe Netflix
Tony Curran w filmie Król wyjęty spod prawa / fot. materiały prasowe Netflix

Poprzednie ekranowe wyobrażenia Edwarda II, szczególnie w filmie Braveheart - Waleczne serce, było mocno krytykowane. Czy podczas pracy nad swoją rolą brałeś je pod uwagę?

BH: Byłem ich świadomy, ale nie były one dla mnie bardzo ważne. Podczas pracy nad rolą dzieją się różne rzeczy. Nie tworzę tej postaci dla kogokolwiek innego, a przede wszystkim dla siebie, jakkolwiek samolubnie to brzmi. Tak rozpoczyna się mój proces pracy nad postacią. Nie myśle o jej odbiorze przez publiczność do momentu pojawienia się na planie i udziału w scenie. Wtedy myślę o performansie, jest w tym na pewno obecny element teatralności, co jest nieuniknione.

Wiele mówi się w kontekście aktorstwa o poszukiwaniu prawdy i jest to dla mnie równie ważne. Ale jak wspomniał Tony, musisz uczynić tą postać swoją własną. Mój pierwszy odnośnik to środowisko, miejsca gdzie żyli. Nie wiem, jak to jest być księciem mieszkającym w średniowiecznym zamku i bycie tak traktowanym. Używam do tego wyobraźni, czytam o tym. Potem myślę o geografii, w sensie fizycznym i politycznym. Potem przyglądam się interakcji z innymi ludźmi. W jego przypadku traktował wszystkich z góry, miał służących i pachołków, co nie jest to dla mnie czymś naturalnym. Poprzednie role Edwarda II na ekranie były gdzieś obecne w myślach, ale tak naprawdę musiałem stworzyć nową postać.

Billy Howle (z lewej) w filmie Król wyjęty spod prawa / fot. materiały prasowe Netflix
Billy Howle (z lewej) w filmie Król wyjęty spod prawa / fot. materiały prasowe Netflix

Film opowiada o braterstwie Szkotów walczących z okupantami. Czy udzieliła wam się atmosfera tej historii na planie i jak Billy, jako osoba grająca wroga, odnalazł się w tym układzie?

TC: Billy był prawdziwym katalizatorem naszych relacji! (śmiech)

BH: Tylko sobie kompensowałem braki (śmiech).

TC: Była to integralna część pracy. Nie tylko na planie filmowym - w każdej pracy ludzie formują więzi. Pomagało to Chrisowi [Pine'owi, grającemu rolę Roberta I Bruce'a - przyp. red.], tworząc poczucie kolaboracja i zabawy. David [Mackenzie, reżyser - przyp. red.] i Chris mówią dużo o "jazzowym kręceniu filmów". Przekładało się to na pewien luz na planie, sprawiło, że chcieliśmy próbować pewnych rzeczy, nie bojąc się konsekwencji. Czasem na planie były trzy czy cztery kamery, a David [Mackenzie] nie lubi krzyczeć "cięcie", więc kończymy mówić napisany dialog i dalej się na siebie gapimy, coś bąkamy pod nosem, ja drapię się po tyłku (śmiech). I David przychodzi i mówi, że bardzo podobało mu się, jak ziewam i się skrobię. I myśle sobie: "o cholera!" (śmiech).

Podobnie było z operatorem, który włączał kamerę i nawet nie patrzył przez obiektyw bo wiedział dobrze, że my znamy swoje zadania. Ja stawałem się Angusem, a Billy - księciem Walii. I jak tu przestać grać?

Tony Curran w filmie Król wyjęty spod prawa / fot. materiały prasowe Netflix
Tony Curran w filmie Król wyjęty spod prawa / fot. materiały prasowe Netflix

Przychodziliśmy na plan wiedząc, ze jesteśmy już w swojej roli, nie było osoby nadzorującej scenariusz, która by nas upominała, jak przeoczyliśmy linijkę tekstu. Była w pracy na planie pewne swoboda, ale nie chaos. Jako aktor kocham tego faceta [Davida Mackenziego - przyp. red.], bo jest dla nas strasznie ciepły i wyrozumiały. Ktoś, kogo można określić jako user friendly. Tworzy to niezwykłą atmosferę na planie. Jasne, każdy ma swoje ego, próbuje o nim czasem zapomnieć, by być z innymi ludźmi, odczuwać współczucie. Na planie było mnóstwo altruistycznych momentów i wzajemnej pomocy. Chris pytał mnie w pewnym momencie na boku, po scenie przemowy do swoich rycerzy, czy dobrze zagrał. I ja myślę sobie: "Chris Pine mnie pyta o opinię" (śmiech), próbuję zachować poważną minę i mówię mu: "było świetnie".

Billy był częścią tej ekipy, która po ciężkim dniu pracy, przy drinku z przyjaciółmi, dyskutowała wspólnie o tym co robiliśmy. Ale następnego dnia musiał być naszym wrogiem i krzyczeć: "wy szkockie bydlaki!" (śmiech).

BH: Żyliśmy w swoim towarzystwie przez większość czasu i trudno, żeby się z sobą nie zżyć. Jasne, w pracy byłem po drugiej stronie barykady jako książę Walii, jesteśmy w tym podejściu profesjonalni, ale po zakończeniu zdjęć tego już nie ma. Choć w aktorstwie metodycznym jakaś część postaci zostaje w tobie na dłużej, więc moje zachowania się trochę zmieniły. Jak wychodziliśmy na obiad to zdarzało mi się kimś zarządzić, jakbym był księciem. Nie potrafiłem przestać wydawać rozkazów (śmiech).

TC: Książę był w tobie!

Billy Howle w filmie Król wyjęty spod prawa / fot. materiały prasowe Netflix
Billy Howle w filmie Król wyjęty spod prawa / fot. materiały prasowe Netflix

BH: Tak, ale jeszcze bardziej ciekawe jest to, skąd to się bierze. Wynika to z budowania kreatywnego środowiska pracy. Rozmawiałem o tym z Davidem, który przyznał, że chce tworzyć egalitarną grupę, w której każdy ma głos i każdy jest równy. To tyczyło się też aktorów drugoplanowych, bo byliśmy wszyscy w tej samej łodzi. Próba usunięcia hierarchii jest niemożliwa do końca, bo kiedy czterysta osób na planie ma walczyć konni i pieszo, bez nadzoru pewnie ktoś by zginął. Ale poza tymi momentami była to platforma wymiany nowych pomysłów, przemyśleń, odczuć, rozmawialiśmy o tym, co może się dalej wydarzyć. Opinie te były słuchane przez wszystkich. Pomaga to filmowi, bo zapominamy na chwilę o swoim ego.

Zobacz również: Król wyjęty spod prawa - recenzja historycznej superprodukcji Netflixa

Ego to współczesny koncept - w średniowieczu było id, walka o przetrwanie w ciężkich warunkach, przynależenie do plemienia, animalistyczne instynkty. W antropologicznym sensie wszystko miało sens i było to właśnie istnienie twojej postaci. Ja byłem w innej części tego procesu. Byłem księciem, człowiekiem z rodziny królewskiej, to jest dla mnie obcy konstrukt, choć nie będę się tu rozwodził nad tym, co myślę o monarchii. Jestem za tym, żeby tworzyć równość, obalać hierarchie, szczególnie w moim zawodzie. Najlepsze rzeczy dzieją się właśnie wtedy, kiedy wyłączysz ego, bo kończy się tak jak z tym filmem - aktorzy, ludzie, twórcy, dyskutują równo miedzy sobą, jak zakończyć tą historię, jaki powinien być jej wydźwięk. Reżyser nie był tu jakimś tyranem, który krzyczy i rozkazuje z wysokiej wieży, ale tworzy środowisko, gdzie każdy czuje się częścią całości.

TC: Pracowałem z różnymi reżyserami, którzy okazywali się zwykłymi despotami. Potrafią tylko krzyczeć "cięcie!", co pokazuje, że nie potrafią komunikować się z ludźmi. Wszystko musi lawirować wokół ich osoby. Mam już swoje lata i nie mam siły pracować z takimi ludźmi. Na szczęście na planie Króla... było całkiem inaczej. Było naprawdę pięknie.

Czy jeszcze coś zapadło wam w pamięci?

TC: Ja zapamiętam konia, który uciekł z planu w pełnym rynsztunku i znalazł się pod lokalnym Tesco. Wyobraź sobie, że ludzie kupują chleb i masło, a na parkingu jakby nigdy nic stoi koń rodem ze średniowiecza! (śmiech).

BH: Trzeba mu dać Polo! [popularne w Wielkiej Brytanii słodycze o smarku miętowym - przyp. red.] Konie uwielbiają te pastylki! Jeżeli kiedyś będziesz jeździć konno, nie zapominaj by mieć przy sobie paczkę tych słodyczy. Koń od razu stanie się twoim przyjacielem.

Film Król wyjęty spod prawa będzie dostępny na  Netflix od 9 listopada.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe / Netflix

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.