Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Twórz i rozwijaj swoje pasje z Huawei MatePad Pro

,,Sukces to słowo, które zabija sztukę" - rozmowa z Wojciechem Solarzem, gwiazdą filmu ,,U Pana Boga w Królowym Moście"

Autor: Tymoteusz Wójcik
5 listopada 2024
,,Sukces to słowo, które zabija sztukę  - rozmowa z Wojciechem Solarzem, gwiazdą filmu ,,U Pana Boga w Królowym Moście

Serię U Pana Boga pokochały miliony Polaków. Ciężko uwierzyć, że pierwsza część powstała jeszcze w poprzednim stuleciu. W 2024 roku Jacek Bromski powrócił z kolejną kontynuacją legendarnej serii. W obsadzie znalazło się ponownie wielu odtwórców kultowych ról. Wśród nich jest również Wojciech Solarz, z którym miałem przyjemność porozmawiać. Poruszyliśmy między innymi temat wyjątkowości świata Królowego Mostu, znaczenia słowa sukces w polskim kinie, a także przepisu na powodzenie kontynuacji filmowej. Zapraszam do przeczytania wywiadu. 

 

Tymoteusz Wójcik: Jak wyglądał Twój powrót do Królowego Mostu po latach?

Wojciech Solarz: W 2008 roku wychodząc z garderoby po raz ostatni, spojrzałem na swój filmowy mundur z wiarą, że jeszcze kiedyś w niego wskoczę. Plany na kontynuację były już kilka lat temu, sam Jacek Bromski tworzył jej scenariusz. W międzyczasie jednak wielu członków obsady zmarło, chociażby Mieczysław Fiodorow (burmistrz Mieczysław) czy Agnieszka Kotlarska (starszy inspektor Marina Chmiel), co odsunęło powstanie kolejnej produkcji w czasie. Zaczynamy jakoś od tych niemiłych informacji, muszę jednak wspomnieć w tym miejscu, że najnowszy film to również pewnego rodzaju zakończenie karier innych ważnych postaci polskiego kina, mam tutaj na myśli Emiliana Kamińskiego (Jerzy Bocian) i Arkadiusza Tomiaka (operator filmowy odpowiedzialny za U Pana Boga w Królowym Moście), którzy odeszli w ostatnim czasie. 

W każdym razie na planie poprzednich części bardzo się ze sobą zżyliśmy jako obsada, cały czas utrzymuje kontakt, chociażby z Marią Mamoną (mama Mariana), Andrzejem Zaborskim (komendant), czy Małgosią Sadowską (Struzikowa). Oprócz tego z Emilianem Kamińskim przez pewien czas pracowaliśmy razem w teatrze. Przez to, że w prawdziwym życiu jesteśmy jak rodzina, to powrót na plan był bardzo naturalny. Jest to świat, który stworzyliśmy i my tam cały czas żyjemy jako te postaci. Powrót, zwłaszcza do Supraśla, jest zawsze bardzo miły.

Czy miałeś okazję zapoznać się z U Pana Boga za piecem, zanim otrzymałeś rolę?

Oczywiście! Pierwszą część serii widziałem jeszcze przed otrzymaniem roli. Potem w okolicach 2005, kiedy dowiedziałem się, że zagram w U Pana Boga w ogródku, obejrzałem film po raz kolejny, a zaraz po nim zacząłem czytać scenariusz. Moja postać, przybywała z Warszawy na Podlasie do wiadomego świata, bohaterów, którzy istnieli. Musiałem wiedzieć kogo poznam na planie jako Wojtek Solarz, a kogo w Królowym Moście jako Marian Cielęcki, a także, do jakiej rodziny wchodzę. 

fot. scena z filmu U Pana Boga w Królowym Moście

Jakie uczucia towarzyszyły Ci, kiedy dołączałeś do świata, który został stworzony wiele lat wcześniej? 

Mój bohater i ten, Emiliana Kamińskiego to duet, który został wykreowany, w sposób pozwalający poprowadzić im historię w drugiej części. Towarzyszyli nam oczywiście jeszcze inni nowi członkowie obsady, tacy jak Agata Kryska (Luśka). Ja sam bardzo się denerwowałem, bowiem była to moja pierwsza główna rola filmowa, a dobrze wiedziałem, że jest to świat ceniony przez widzów. Jako przykład mojego stresu mogę podać, chociażby pierwszy dzień nagrań, który odbywał się na poligonie w Legionowie (pierwsza scena filmu), było to na półtora tygodnia przed rozpoczęciem głównych zdjęć. Przeziębienie w połączeniu z moimi silnymi obawami doprowadziło do czterdziestu stopni gorączki. Pogoda tego dnia była również wyjątkowo upalna, co w połączeniu z moim stanem spowodowało, że miałem chyba 80 stopni {śmiech}. 

Jak widać, był to dla mnie bardzo ciężki początek, potem jednak po tygodniu przerwy pojechaliśmy na Podlasie i jakoś udało mi się przetrwać. W sytuacji, w której dołącza się jako nowa persona do obsady kontynuacji, to zawsze ma się w głowie wątpliwości, w jaki sposób zostanie się przyjętym, czy się człowiek sprawdzi. Pamiętam jak Andrzej Zaborski i Ryszard Doliński powiedzieli mi, że bardzo się cieszą, że jestem. Dostrzegli oni bowiem, mój warsztat aktorski i to, jak dobrze udaje nam się zgrać podczas scen. Ich słowa pozwoliły mi trochę odetchnąć.  

Współcześnie mamy bardzo dużo kontynuacji, które nie wychodzą. W czym tkwił sekret U Pana Boga w ogródku, że sprostała ona postawionemu wyzwaniu i godnie kontynuowała historię serii? 

Sam byłem bardzo zaskoczony, że to się udało. Jest to na pewno zasługa bardzo skrupulatnej pracy Jacka Bromskiego. Dzięki niemu nie odbyło się to na zasadzie chęci odcinania kuponów i zarobienia pieniędzy na kolejnej części. Ważnym elementem nowej produkcji była na pewno nowa historia, tak samo ważna, ciekawa, osobista, dobrze napisana i nakręcona. Aby kontynuacja się udała, twórca musi w głębi duszy wiedzieć, z jakim zamiarem ją kreuje. Jeżeli tworzy dzieło uczciwie po to, aby znowu zagłębić się w ten świat i opowiedzieć ciekawą historię to wyjdzie coś wyjątkowego. Oczywiście czy coś się spodoba widzom i czy pójdą na to do kina, to już inny temat. Natomiast jeżeli głównym celem tworzenia czegoś jest tylko to, żeby miliony poszły do kina, to ja tego osobiście nie szanuje. Przeważnie jest to wyłącznie cel marketingowy, za którym nie stoi nic więcej, bo bardzo ciężko jest stworzyć coś z duszą w bardzo krótkim czasie. Oczywiście można coś takiego napisać, można w tym zagrać, natomiast na pewno nie robi się tego ze względów artystycznych.  

fot. scena z filmu U Pana Boga za miedzą

Naokoło serii U Pana Boga zebrała się podobna grupa fanów, do tej skupiającej się wokół serialu Ranczo. Są to produkcje, które opowiadają o małej społeczności, idealnie odzwierciedlającej całe polskie społeczeństwo. Z czego wynika tak duże zainteresowanie tymi produkcjami i tak oddana grupa miłośników? 

Na pewno istotne jest to, o czym wspomniałeś, czyli merytoryczne odzwierciedlenie naszego narodu. Są to produkcje, które zawierają Polskę w pigułce. Co jednak jest równie ważne to, że są to dzieła podane z dobrą energią i oblane sosem miłości między sobą. Mówi się, że Podlasie tchnie właśnie ciepłem i harmonią prowincji, podobnie jest również w Ranczu. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, natomiast uważam, że filmy i seriale są obecnie potwornie agresywne. 

Tak, jak najbardziej się zgadzam. 

Każdy współczesny film, czy to komedia, czy film sensacyjny wchodzący do kina, na platformy streamingowe czy do telewizji, tchnie chłodem i brakiem przyjaźni. Nawet w teatrze można obecnie spotkać próbę wymuszania śmiechu - ma być wszystko tu i teraz. Produkcje zostają wyciśnięte do ostatniej cytryny. Czy to na spotkaniach scenariuszowych, czy nawet w jakimś stopniu w szkołach filmowych, wszystko się od początku nastawia w maksymalny sposób na sukces. Słowo to jest dla mnie czymś, co zabija sztukę. A co to znaczy w ogóle odnieść sukces? Czym jest ten sukces? I to jest właśnie ten element, którego mam wrażenie brakuje w Ranczu i serii U Pana Boga…

W żadnym momencie podczas tworzenia filmów z Królowego Mostu nie usłyszałem, że produkcja ta musi odnieść sukces, zawojować świat. Nam się udało zebrać oddane grono fanów, ale zupełnie inną drogą. Zrobiliśmy to poprzez ciepłą dobrą energię, kształtując metaforę między burmistrzem, proboszczem i komendantem czy wójtem, a plebanem. Zgodnie z tym sporem, czyli kto trzyma władzę w miasteczku, losy toczą się już od średniowiecznych czasów, wszystko płynie niczym w jakimś harmonijnym kole czasu. Dla dobrego odbioru wystarczyła tylko ta historyczna zależność i ciekawi bohaterowie podani z sosem dobrej energii, to znaczy, że się kochają, nawet pomimo tego, że się nie cierpią. To właśnie ludzie chcą oglądać, a nie te wszystkie superpower komedie. 

fot. scena z filmu U Pana Boga w Królowym Moście

Mam wrażenie, że najnowsza produkcja z serii ma w sobie jednak trochę goryczy. Jest tam to tradycyjne moralizatorstwo, ale w bardziej prześmiewczy sposób. Nie ma tam, aż tyle ciepła i pozytywnej energii jak w poprzednich filmach serii. Czy możesz się ze mną zgodzić? 

Tak rzeczywiście, niestety jest tak, jak mówisz. Z tego właśnie powodu brakuje mi w tym filmie tego tradycyjnego Podlasia. Jest bardzo dużo informacji, jest ta ucieczka na prowincję przed Polską, przed agresją, przed polityką i trochę ta atmosfera poprzednich części się gubi. Ten uniwersał z 1672 roku umożliwia całej tej społeczności podlaskiej odłączenie się, na ekranie jest jednak za dużo tego procesu, a brakuje rozwinięcia, co by to odłączenie za sobą niosło. Rzeczywiście, jest trochę takiej gorzkiej analizy naszego kraju. Ten wszechobecny konflikt jest tak frustrujący, że też zalewa Podlasie. Wierzę jednak, że w serialu będzie to bardziej stonowane, otulone tą pozytywną otoczką, a nie tylko tą agresywną polską kłótnią sejmową. Ludzie kochają serie za Podlasie, za to, że mogą uciec od tej codziennej polski, a tutaj nagle otrzymują jej jeszcze więcej, wraz z Sejmem. Mam wrażenie, że Jacek Bromski w poprzednich częściach bardziej skupiał się na samej prowincji, przedstawiał, jaka ona jest piękna. W najnowszej części jednak chciał trochę bardziej bezpośrednio pokazać, że jest ona lepsza od reszty Polski, jej centrum i gabinetów sejmowych. Jest to istotny ukłon w stronę samorządów i małych społeczności. To właśnie w tych najmniejszych gminach ludzie muszą się porozumiewać i dochodzić do porozumienia między sobą, aby zbudować most czy szkołę i tak się dzieje. Ludzie mają już dosyć podziału na PIS, czy PO.

Od różnych osób wielokrotnie słyszałem: Panie Wojtku my chcemy już dać temu spokój. Potrzebujemy wybudować pocztę i nie ma znaczenia, kto jest z prawej, a kto z lewej. My już nie chcemy brać udziału w tej narzuconej nam z góry permanentnej kłótni, która jest często w całości wymyślona. Osobiście mam wrażenie, że jednej i drugiej partii chodzi o to samo, o bezpieczne tolerancyjne, normalne, w miarę zamożne państwo. Poza jakimiś bardziej fundamentalnymi elementami, programy wielu partii się w niczym nie różnią. O tym dla mnie jest ten film, o zgodzie w małych społecznościach, bez przylepiania sobie metaforycznych nalepek jakichś partii czy stronnictw. Tylko to pozwala na jakąkolwiek normalną rozmowę. Ja tak to odbieram, znając scenariusz serialu, który również się ukaże. Być może film nie pozwala tym nutom w odpowiedni sposób wybrzmieć.

Zobacz również: "W filmach najważniejsza jest historia" - wywiad z Karolem Dziubą

fot. scena z filmu U Pana Boga w Królowym Moście

Wielu aktorów zarówno polskich, jak i zagranicznych ma problem z byciem zaszufladkowanym w jednej roli przez całe życie. Czy Ty również masz problem, z tym że wykreowany przez Ciebie Marian, jest wiecznie żywy i gdzieś cały czas za Tobą podąża? 

Ja nie mam z tym problemu. Powiem więcej, ja się bardzo cieszę, że jestem w głowach ludzi jako Marian Cielęcki, mimo tego, że oczywiście gram inne role. Może jest tak dlatego, że bardzo polubiłem tego bohatera. Zarówno rola jak i świat są bardzo pozytywni, więc cieszę się, że jestem z nimi kojarzony. Być może już zawsze będę gdzieś tym Marianem Cielęckim, nie mam z tym żadnego problem. Gdybym zagrał jakiegoś okropnego antagonistę, przez co ludzie na ulicy komentowaliby moją obecność w negatywny sposób, to wtedy pewnie czułbym się inaczej. Niedługo po tym jak skończyłem szkołę teatralną, miałem przyjemność poznać Mariana Kociniaka. Aktora, który do końca kariery był kojarzony głównie z rolą Franka Dolasa, z Jak rozpętałem II wojnę światową. On z jednej strony się wkurzał, że został trochę zaszufladkowany, ale z drugiej było to dla niego bardzo pozytywne. Dla mnie z kolei było wyjątkowe, że jest wielkim aktorem przede wszystkim teatralnym, ale też filmowym, ma tak wiele ról na koncie, a mimo wszystko ludziom kojarzy się głównie z tą jedną. Zawsze marzyłem, żeby zagrać właśnie taką postać. Być może, Marian Cielęcki nie jest, aż tak pełną rolą, jak Franek Dolas, ale mimo wszystko jestem za niego bardzo wdzięczny i za tę pozytywną popularność.  

fot. scena z filmu Jak rozpętałem II wojnę światową

Kończąc naszą rozmowę, chciałbym zapytać, czy Twoim zdaniem U Pana Boga w Królowym Moście jest godną kontynuacją serii i jej zwieńczeniem? 

Moim zdaniem jak najbardziej jest godna, natomiast zgadzam się z zarzutami odnośnie, zagubionego balansu, pomiędzy Sejmem a Podlasiem. Uważam jednak, że zostaje to bardzo dobrze rozwiązane w serialu, który będzie transmitowany w telewizji od wiosny. Miał być od grudnia, ale niestety się to przesunęło. Będzie to 12. odcinków, biegnących przez cztery pory roku tak jak w poprzednich częściach serii. Każdy z nich zawierał będzie pełną szeroką opowieść ze starymi i nowymi bohaterami, opowiadającą o długiej drodze do uzyskania niepodległości. Widzowie zobaczą nowe przygody i relacje, oraz kontynuacje starych. Powróci mama Mariana, Luśka, zobaczymy również Butrymowicza, tego powiązanego z uniwersałem, granego przez Andrzeja Seweryna. 

Rozumiem, że zobaczymy również więcej Ciebie?

Tak jak najbardziej. Na planie spędziłem ponad pół roku, a w filmie jestem w może czterech, pięciu scenach, tak się fabularnie złożyło. W serialu natomiast jest nas dużo więcej, przez wszystkie odcinki. Dla starych fanów, którzy czekali na powrót bohaterów, tego miejsca i charakterystycznego klimatu, na pewno będzie to znacznie pełniejsze dzieło, niż omawiany film. 

Dziękuję bardzo za rozmowę. 

Również dziękuję. 


Ilustracja wprowadzenia: TVP; U Pana Boga w Królowym Moście; program Rola życia - Wojciech Solarz

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Absolwent szkoły muzycznej I stopnia. Miłośnik kina i szeroko rozumianej popkultury. Korespondent z Festiwalu Filmowego w Cannes. Były zawodnik footballu amerykańskiego, a także Mistrz Polski Juniorów w tej dyscyplinie.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.