Bestia w reżyserii Bertranda Bonello pojawiła się na tegorocznym Festiwalu Filmowym Nowe Horyzonty i to właśnie tam miałam pierwszą styczność z tym tytułem. Po spojrzeniu na plakat zauważyłam dwa nazwiska, które przykuły moją uwagę – Seydoux i MacKay. Jako że mój pobyt na festiwalu był krótki i intensywny, nie udało mi się zobaczyć tam Bestii, ale data premiery kinowej uspokoiła moje serce. Moje emocje sięgnęły zenitu, usiadłam na sali, obejrzałam film i…rozczarowałam się.
Akcja filmu odgrywa się w przyszłości, gdzie sztuczna inteligencja staje się nieodzowną częścią życia każdego członka społeczeństwa. Jedną z najpowszechniejszych praktyk, której poddają się ludzie jest pozbycie się emocji i wspomnień. Przecież to one powodują cierpienie, ból i smutek. Główna bohaterka, Gabrielle, postanawia poddać się temu zabiegowi. Podczas procedury odrętwiającej ludzkie zmysły, kobieta widzi wszystkie swoje poprzednie wcielenia i poznaje ukochanego, Louisa, który towarzyszył jej w każdym z nich. Niestety, ich historia nigdy nie doczekała się szczęśliwego zakończenia, ponieważ Gabrielle nie opuszczało w jego towarzystwie przeczucie nadchodzącej tragedii. Nawet ostatnia szansa na miłość, wydawałoby się już bezpieczna, zaskoczy bohaterkę swoim przebiegiem.
fot. materiały prasowe
Idea filmu zaintrygowała mnie, gdy tylko przeczytałam opis w programie Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty. Nieodległa przyszłość, wszechobecne AI. Nie mówimy już tylko o sztucznej inteligencji w komputerze czy telefonie, mówimy o świecie sterowanym przez nią. Zabiegi, które pozwalają wymazać z czeluści pamięci wszelkie bolesne wspomnienia i w pewien sposób uodpornić się na emocje obecne na każdym kroku. W samym centrum tych futurystycznych przemian znajduje się dwójka ludzi, którzy zamiast walczyć z uczuciem, przyjmują je.
Forma też wyróżnia się na tle innych produkcji. Opowieść Gabrielle i Louisa to połączenie różnych gatunków. Znajdziemy tu kostiumowy romans z nutą dramatu, wizję świata science-fiction z Czarnego Lustra, a nawet alpha-male vlog, w którym główny bohater narzeka na okrucieństwo kobiet. Do tego reżyser odsłania nieco kurtynę i pozwala nam wejść za kulisy tworzenia filmu i obserwować aktorkę przy pracy na greenscreenie. Cała ta mieszanka miała tak ogromny potencjał, niestety nie został on wykorzystany. Podczas dwuipółgodzinnego seansu przeważały u mnie momenty znużenia, a nie fascynacji. Chemia między Seydoux i MacKayem jest niezaprzeczalna, to dzięki niej wytrzymałam do samego końca. Szczególnie Seydoux, gwiazda światowego kina, pokazała w tym filmie wspaniały wachlarz aktorski. Od momentu, gdy w pierwszej scenie pozuje na greenscreenie, do ostatniej sceny, gdy widzimy spływającą po policzku łzę, przyciąga widza samą sobą i nie wypuszcza do samego końca. Szkoda tylko, że brak napięcia, powolna akcja i zbytnia prostota opowieści całkiem niweczą ciężką pracę Seydoux.
fot. materiały prasowe
Po seansie tego filmu miałam jedną refleksję – nie oczekujmy za dużo po produkcjach. Zdecydowanie lepiej pójdzie nam odbiór dzieła, gdzie podejdziemy do niego z otwartym umysłem. Nie zawsze wyjdziemy z kina zadowoleni, ale będziemy mieli pewność, że zrobiliśmy wszystko, aby przeżyć ten moment odpowiednio. Może i nie zachwyciłam się tym tytułem, tak jak oczekiwałam, ale znalazłam w nim skarby, które naprawdę mnie urzekły. To chyba najlepsze podsumowanie tego filmu, szukajmy w życiu momentów zachwytu, a nie skupiajmy się wyłącznie na tych złych.
Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty. Od niedawna zapalona widzka dokumentów. Marzy o prowadzeniu zajęć filmowych dla dzieci i młodzieży.