Mojego pierwszego Transformersa ubierałam w sukienkę. Dostałam go od taty – małego, czerwono-niebieskiego robota. Sadzałam go w domku dla lalek, gdzie stał się najlepszym przyjacielem Barbie. Dopiero później dowiedziałam się, że to Optimus Prime. Wkrótce odkryłam także kreskówkę z lat 80. oraz filmy Michaela Baya. Właśnie wtedy rozpoczęła się moja wielka miłość do mechów i robotów. Dlatego premiera Transformers: Początek była jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie wydarzeń filmowych tego roku. I muszę przyznać, że bawiłam się na seansie jak dziecko, chociaż do doskonałości filmowi sporo zabrakło.
Akcja filmu przenosi nas o stulecia wstecz, na Cybertron – ojczyznę Transformersów, na długo przed wydarzeniami, które znamy z dotychczasowych filmów spod znaku Michaela Baya. Główni bohaterowie, Orion Pax (znany później jako Optimus Prime) oraz D-16 (przyszły Megatron), są najlepszymi przyjaciółmi pracującymi razem w kopalni. D-16 to przykładny robotnik, który, choć lojalny wobec systemu, czasem daje się porwać nieco bardziej buntowniczemu towarzyszowi. Ich codzienne życie zmienia się diametralnie, gdy odkrywają tajemnice Cybertronu i jego energii.
To właśnie relacja Oriona i D-16 jest sercem tego filmu – szczera, pełna wzlotów i upadków. Można by zarzucić, że ich przemiana dzieje się zbyt szybko, ale sama droga, jaką pokonują, jest pełna emocji i zrozumienia. Widzimy, jak frustracja i rozczarowanie prowadzą do decyzji, które zmienią losy zarówno ich relacji, jak i Cybertronu na zawsze. Poza tym mamy tu klasyczny motyw „od zera do bohatera”. Orion i D-16, początkowo proste, niczym niewyróżniające się roboty, stają się centralnymi figurami rewolucji. Problem w tym, że fabuła średnio zaskakuje – każdy, kto choć trochę zna lore serii, wie dokładnie, do czego film prowadzi.
To, co stanie się z bohaterami Orionem i D-16 jest przesądzone od samego początku (choć przyznam, że ciekawie obserwuje się przeobrażenie Megatrona). Twórcy nie serwują nam większych niespodzianek, a nawet te, które miały być twistem, nie nie do końca nim są. Widz bardzo szybko jest w stanie je rozszyfrować. Czy to wada? Dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z uniwersum Transformersów – raczej nie. Dla starych wyjadaczy – może. Ale warto zauważyć, że film nie próbuje być czymś więcej, niż solidnym blockbusterem. W końcu jego głównym celem jest rozrywka, a w tej roli sprawdza się znakomicie.
Podczas seansu po raz pierwszy od dawna zdałam sobie sprawę, jak absurdalny jest świat przedstawiony, ale mimo tego naprawdę przekonująco sprzedaje się nam tę rzeczywistość. Działa ona przede wszystkim dlatego, że historia trzyma się konsekwentnych zasad, które uwiarygadniają planetę i jej działanie. Na szczególną pochwałę zasługują detale, zwłaszcza na poziomie animacji. Wszystko jest ostre, żywe, a metaliczne struktury prezentują się dość realistycznie. Cybertron tętni życiem i nieustannie coś się w nim dzieje. To ożywienie świata jest tym bardziej satysfakcjonujące, biorąc pod uwagę, że większość wcześniejszych filmów z serii rozgrywała się na Ziemi. W Transformers: Początek wreszcie skupiamy się bardziej na samych robotach niż na ludziach.
fot. materiały prasowe
Do animacji robotów jednak trzeba się trochę przyzwyczaić. Z jednej strony bardzo podobały mi się odmłodzone wersje znanych bohaterów, którzy wyglądają i zachowują się jak nastolatkowie. Z drugiej strony, ich twarze wydawały mi się zbyt ludzkie, co początkowo było nieco dziwne. Mimo to po pewnym czasie doceniłam rozszerzoną mimikę, która pozwala na wyrażenie większej gamy emocji. Osobiście jednak wciąż preferuję bardziej „mechaniczne" facjaty robotów w wersji live action. Niemniej, muszę przyznać, że stylizacja animacji CGI, zastosowana w tym filmie, działa bardzo dobrze. Twórcy postawili na kanciastą, surową stylistykę, co nadaje produkcji oryginalności, nawet jeśli fabuła nie jest przełomowa.
Oczywiście, wszyscy fani serii przyszli na film, oczekując spektakularnych walk i transformacji, które są znakiem rozpoznawczym Transformersów. Na te widowiskowe momenty trzeba czekać aż do finału, ale zapewniam, że warto. Sceny walk są znakomicie zrealizowane i ogląda się je z przyjemnością. Kiedy wreszcie dochodzi do konfrontacji, film dostarcza dokładnie tego, czego podskórnie widz oczekiwał – epickich starć robotów, a szczególnie Optimusa z Megatronem. Podczas seansu nie brak też momentów humorystycznych, choć są one skierowane raczej do młodszej publiczności. Nie wszystkie żarty trafiły w mój gust, ale niektóre momenty naprawdę wywoływały uśmiech. Co ważne, humor nie przeszkadza w budowaniu epickiej skali filmu – wręcz przeciwnie, dodaje mu lekkości.
fot. materiały prasowe
Transformers: Początek na pewno nie jest produkcją idealną, ale pełno w niej autentyczności i emocji, a chyba o to w kinie rozrywkowym przede wszystkim chodzi. Film powinien zadowolić zarówno starszych, jak i młodszych widzów, ponieważ można się na nim doskonale bawić. Choć przemiany niektórych bohaterów mogą dziać się zbyt szybko, nadal można w nie uwierzyć. Znajdzie się także trochę nawiązań do komiksów, animacji i nie tylko, dla tych, którzy z uwagą będą ich szukać. Nowe Transformersy są widowiskiem, które warto zobaczyć w kinie. Szczególnie że na animację z uniwersum tytułowych robotów wyświetlaną na dużym ekranie trzeba było czekać całe 38 lat. Mam nadzieję, że sukces tego filmu, przyniesie początek nowej serii, która wprowadzi widza jeszcze głębiej w świat Cybertronu oraz umiejętnie i z zaangażowaniem będzie eksplorować możliwości franczyzy.
Fanka filmów, literatury i popkultury, od małego karmiona klasykami kina przez rodziców- filmoznawców. W wolnych chwilach spędza czas na chodzeniu na koncerty, siedzi przy nowym cosplay'u lub dobrej herbacie i jeszcze lepszej książce. Miłośniczka Tolkiena i animacji wszelkiej maści.