Nie będę kłamał – byłem bardzo zdziwiony na wieść o powstaniu tego filmu z dwóch prostych powodów. Pierwszy – od premiery duńskiego oryginału o tytule Goście minęły zaledwie dwa lata. Po drugie i najważniejsze – film Christiana Tafdrupa ma w sobie kilka fajnych zwrotów, których ewentualna powtórka mogłaby nie przynieść takich emocji jak wcześniej i odrzeć z fundamentu tajemniczości. Pokusa okazała się jednak silniejsza od wątpliwości. Było warto się nie opierać, chociaż w tym przypadku teza o wyższości pierwowzorów jest jednak aktualna.
Szkielet Nie mów zła jest zasadniczo niezmieniony. Oto mamy Bena (Scoot McNairy) i Louise (Mackenzie Davis), raczej spokojną i lekko snobistyczną amerykańską parę, która wraz z córką (Alix West Lefler) spędzają czas na wakacjach w słonecznej Italii. Tam po kilku przypadkowych spotkaniach wreszcie zapoznają się z innymi turystami – pochodzącymi z Wielkiej Brytanii Patrickiem (James McAvoy) i Ciarą (Aisling Franciosi). Po miło spędzonym wspólnym czasie drudzy zapraszają pierwszych na weekend. Nie trzeba znać pierwowzoru, by nabrać podejrzeń, że ta wycieczka będzie daleka od sielankowej.
Nawiązania do filmu Tafdrupa będą się pojawiać siłą rzeczy, także jeśli ktoś go nie oglądał, albo przynajmniej nie chce znać zmian wprowadzonych przez reżysera, powinien na tym etapie zakończyć czytanie niniejszej recenzji. James Watkins (będący i reżyserem, i scenarzystą) notuje udany powrót do kina grozy po blisko 12 latach. Wtedy to nakręcił niezłą Kobietę w czerni, a parę lat wcześniej jeszcze lepsze Eden Lake. Pomiędzy tymi tytułami a Nie mów zła nie było w jego filmografii wielkich sukcesów. Amerykański remake Gości raczej też nim nie zostanie, natomiast przyznać trzeba, że ostateczny efekt nieco przewyższył moje oczekiwania.
Watkins wprowadził kilka zmian względem oryginału, inaczej też rozłożył pewne akcenty. Duński pierwowzór gatunkowo najbardziej pasował do artystycznego, gęstego horroru, który zadawał pytania o wyznaczanie granic, konwenanse i strefy komfortu. Anglik oczywiście również skupia się na tych rejonach, ale by uniknąć usilnego kopiowania, dużo bardziej interesuje się wewnątrzzwiązkowymi dynamikami bohaterów i motywem zranionej męskości. Zwłaszcza tych amerykańskich – wprowadza w ich wątek urozmaicenie, które fabularnie nieraz sensownie powraca, nadaje dynamikę i mocniej eksploruje nieporozumienia, różnice czy odmienne punkty widzenia wobec konkretnych sytuacji. Ciężko się dziwić, że Ben i Louise po krótkich wahaniach decydują się odwiedzić nowych znajomych – od pierwszych momentów z postaci Amerykanów bije atmosfera wymuszenia pewnych zachowań, wzajemnej niezgody. Wizyta u Brytyjczyków jawi im się jako szansa na swego rodzaju ożywienie, zwłaszcza w momencie zawodowego i uczuciowego zastoju.
Kolejną zmianą – nawet większego kalibru – jest gatunek. Nie mów zła bardziej niż horrorem jest rasowym thrillerem, którego największą siłą jest wszechobecny dyskomfort, za który odpowiadają przede wszystkim gospodarze. Zachowania Paddy’ego i Ciary nie raz i nie dwa balansują pomiędzy skutecznym zgrywaniem uroczej, serdecznej i ekspresyjnej wiejskiej pary, a ukrytymi przemocowcami, coraz bardziej naginającymi granice swoich zachowań w towarzystwie. Watkinsowi udaje się stworzyć gęstą, niezręczną i trzymającą w napięciu atmosferę (rozładowywaną czasami przez niezły humor), co skutecznie przyciąga uwagę i daje pole widzowi do współodczuwania emocji bohaterów. Zmienia zakończenie praktycznie w całości, ale udaje mu się wydobyć szczerze przerażające momenty – np. Jedna z ostatnich scen z udziałem młodego Anta.
Goście skutecznie wytwarzali dyskomfort, ale byli dużo subtelniejszy w środkach. Watkins za to dość szybko rzuca sygnały, że coś tu nie gra i choć podział na łowców i zwierzyny jest łatwy do przewidzenia, to reżyser daje amerykańskim bohaterom nie tyle szczęśliwsze zakończenie, co trochę więcej pola do rozwoju ich postaci. Ta zabawa w kotka i myszkę jest zaskakująco długa, ale ma zaletę w postaci przestrzeni do szarż diabolicznie dobrego Jamesa McAvoya. Aktor jest największą zaletą remake’u Gości. Można bez wyrzutów sumienia psioczyć na to że dużo rzeczy pozostaje albo identycznych albo bardzo podobnych, ale nie sposób jest nie docenić tej nienagannej kreacji. Paddy w wykonaniu McAvoya jest na przemian wrażliwym swojakiem, facetem którego się boisz i przed którym masz respekt, a jednocześnie sprawia wrażenie idealnego kompana na męskie spotkanie.
Choć McAvoy ma tu aktorsko najwięcej do powiedzenia, pozostała część obsady spełnia swoją rolę. Mackenzie Davis i Scoot McNairy wiarygodnie odgrywają niezdecydowaną, nieumiejącą w komunikację między sobą i sfrustrowaną parę, którą bardziej niż gorąca miłość łączy raczej wyłącznie córka (zwłaszcza Davis wypada dobrze ze swoim subtelnym zdenerwowaniem). A propos, Watkins zostawia też trochę pola do popisu dziecięcym aktorom – najwięcej jednak wygrywa tutaj oczywiście świetny Dan Hough, wcielający się w niemówiącego chłopca, Anta. Warty zanotowania jest też występ Aisling Franciosi w roli pozornie sympatycznej Ciary.
Są w historii kina remake’i, które wzbogaciły materiał źródłowy lub nawet wypadły lepiej (jak np. Suspiria, którą od Argento mistrzowsko przejął Guadagnino). Nie mów zła to obraz, któremu do takiego mistrzostwa daleko, jest jednak pozbawione logicznych dziur, a głównie dzięki fantastycznej grze McAvoya nieraz potrafi zmrozić krew w żyłach. Watkins nie kopiuje nachalnie, a interesująco uzupełnia – i mnie to wystarczy do satysfakcji.
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.