Zawsze miałem wrażenie, że kino Andersa Thomasa Jensena najlepiej działa wtedy, gdy pozwala śmiać się z rzeczy, z których wcale nie powinniśmy się śmiać. Ostatni wiking tylko to potwierdza – to film, który z brutalności potrafi wydobyć czułość, a z szaleństwa – coś zaskakująco ludzkiego. Jensen tworzy tu historię o przemocy, winie i braterstwie, ale opowiada ją z lekkością, jakiej w podobnych filmach próżno szukać.
Historia zaczyna się prosto. Anker wychodzi z więzienia po czternastu latach odsiadki za napad, którego łup zaginął. Jedyną osobą, która znała miejsce ukrycia pieniędzy, był jego brat, Manfred. Ten jednak zmaga się z chorobą psychiczną i niczego już nie pamięta. Bracia wyruszają więc we wspólną podróż – z pozoru po pieniądze, w rzeczywistości po utraconą więź i odpowiedź na pytanie, kim tak naprawdę są.
Jensen jak zwykle miesza tonacje, balansując między groteską a emocjonalną szczerością. Film pozwala widzowi śmiać się z najbardziej nieprawdopodobnych sytuacji, by chwilę później uderzyć w nutę, która boli i wzrusza jednocześnie. To czarna komedia, ale też historia o bliskości – o tym, że nawet wśród przemocy i chaosu można znaleźć momenty prawdziwego ciepła. Potrafi uderzyć, nie tracąc przy tym komediowej siły. Reżyser prowadzi tę opowieść z niezwykłym wyczuciem rytmu, pozwalając, by absurd i uczucie wzajemnie się napędzały, zamiast się znosić.
Na ekranie błyszczą Mads Mikkelsen i Nikolaj Lie Kaas – duet, który od lat potrafi zamienić każdy dialog w małą wojnę emocji. Mikkelsen tworzy postać surową, ale głęboko poruszającą; jego Anker to człowiek zmęczony światem, który mimo wszystko wciąż potrafi kochać. Kaas z kolei gra człowieka rozchwianego, wybuchowego, ale pełnego czułości – jego gniew i bezradność stapiają się w jedno. Ich relacja jest sercem filmu: pełna bólu, humoru i cichego zrozumienia, które nie potrzebuje słów.

Ostatni wiking to jedno z najdojrzalszych dzieł Jensena od lat. Film, który łączy brutalność z czułością, śmiech z melancholią, absurd z prawdą. To kino, które rozbraja nie efektem, lecz szczerością – sprawia, że śmiejemy się, a potem nagle łapiemy się na tym, że jest nam po prostu smutno. Nie dlatego, że bohaterowie cierpią, ale dlatego, że rozpoznajemy w nich coś z siebie.
Nie jest to film przełomowy, ale z pewnością wyjątkowy. Pokazuje, że nawet w najbardziej mrocznej opowieści może kryć się serce, a w grotesce – miejsce na wzruszenie. Ostatni wiking to podróż po ludzkiej naturze: brutalnej, śmiesznej i zaskakująco delikatnej. Duet Mikkelsen i Jensen znów dowieźli? Stare, znałem.
Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.