Kino katastroficzne ma dostarczyć nam emocji i napięcia na tyle, abyśmy po seansie mogli odetchnąć z ulgą, że to wszystko wydarzyło się jedynie na ekranie. I pod tym względem na Twisters nie można narzekać – ale na kilka innych rzeczy w tym filmie już tak.
W ciągu ostatnich lat w świecie kina możemy zauważyć ciągłe powroty do znanych filmów. Sequele, prequele, remaki, spin-offy – ich rodzajów jest wiele, wszystko jednak ma jeden cel: próba odświeżenia znanych już historii. Przyznam, że ich liczba trochę mnie szokuje. W samym 2024 wyszły już takie produkcje jak Akademia Pana Kleksa, Królestwo Planety Małp, Omen: Początek, a czeka nas jeszcze ogrzewanie takich klasyków jak Beetlejuice czy Gladiator. A to wciąż kropla w morzu. Oczywiście, jak z każdym filmem – jedne się udają, drugim czegoś brakuje w porównaniu do pierwowzoru albo są przekombinowane. Niezależnie od ich jakości, wszystkie można podsumować, nucąc piosenkę Maryli Rodowicz „ale to już było”. Jednym z takich tytułów jest tegoroczny blockbuster Twisters w reżyserii Lee Isaaca Chunga będący sequelem Twistera z 1996 roku. Mojego serca nie skradł, choć nie mogę powiedzieć, że w tym przypadku powrót się nie udał.
Główna bohaterka, Kate Cooper (Daisy Edgar-Jones) ma spokojną pracę jako meteorolożka. Jeszcze kilka lat temu należała do grupy łowców burz. Jednak pasję pełną adrenaliny porzuciła na skutek tragicznych wydarzeń, gdy wietrzny żywioł zabrał jej bliskich. Gdy odwiedza ją dawny przyjaciel, Javi (Anthony Ramos), który twierdzi, że ma plan i możliwości, by przeciwdziałać tornadom, a jednocześnie uratować setki ludzi, Kate wraca do dawnego hobby. Szybko poznaje Tylera Owens – samozwańczego Kowboja Tornad, który burze wykorzystuje w celach rozgłosu w mediach społecznościowych. I tu do gry wkracza Glen Powell, który jako internetowy gwiazdor ląduje w topce najbardziej irytujących postaci filmowych. Bałam się, że w pewnym momencie z jego ust padnie słynne „Are you lost baby girl?”. I choć twórcy przy tworzeniu tego „macho-kowboja” aż tak daleko się nie posunęli, to nie wiem, czy na Powella będę jeszcze w stanie spojrzeć tak samo, jak przed tą rolą.
Fabularnie było kilka błędów logicznych i scen, podczas których miałam ochotę zapytać „ale dlaczego?”. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że nie był to film naukowy a katastroficzny, można na to przymknąć oko. Choć trochę drażniło. Trudniej jest mi już zaakceptować to, że podczas seansu wiele razy mogłam odczuć na całym ciele elektryzujące ciarki żenady. I to nie tylko na widok amerykańskiego Alvaro. Kilka razy zdarzyło mi się nawet zaśmiać. Niby dobrze, ale problem w tym, że to nie była komedia. Godzinę na zegarku natomiast sprawdziłam tylko raz – a to już jest lepszy znak.
Oczywiście to nie tak, że Twisters ma same wady, zalety też ma. Co więcej, z perspektywy katastroficznego kina akcji mają one nawet większe znaczenie. Po pierwsze efekty specjalne były naprawdę dobre. Oglądając film, możemy uwierzyć, że bohaterowie znajdują się w środku prawdziwego tornada, a my razem z nimi. Niemalże można było odczuć na własnej skórze wiatr i poczuć adrenalinę. Po drugie: to napięcie! Sceny, które mają zrobić na nas wrażenie – robią to, jednocześnie zapierając dech w piersiach. A oczy automatycznie powiększają się do rozmiaru monety pięciozłotowej z każdą kolejną ofiarą porwaną przez trąbę powietrzną. I po trzecie – dopasowana muzyka country. Sama nie przepadam za tym gatunkiem i mogłabym uznać to za minus, jednak te rytmy idealnie wpasowują się w klimat rodeo, w jakim utrzymany jest film. I tutaj z minusa już powstaje plus.
Ostatecznie, można stwierdzić, że Twisters to typowe hollywoodzkie kino pełne emocji, które spełnia swoją rozrywkową funkcję, ale nie pozostawia nic po sobie. No może poza ważną informacją, żeby w czasie tornada leżeć na podłodze i nie wstawać do końca jego trwania. O reszcie można zapomnieć już następnego dnia. Brzmi jak każdy wakacyjny blockbuster, ale w końcu i takie filmy są przecież potrzebne.
Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.