Końcówka lat 60. – środkowy i bardzo istotny dla historii akt zimnowojennych tarć między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Sowieckie imperium osiąga postępy w zakresie programów kosmicznych i szczyci się wysłaniem pierwszego człowieka w kosmos. W Ameryce zaś poprzednie próby zakończyły się tragicznie, a społeczeństwo jest i przerażone potęgą wroga, i zmęczone rozmachem USA, które jednocześnie borykało się z wewnętrznymi problemami. I weź tu opakuj marketingowo kolejną, kosztowną próbę podbicia Kosmosu...
Przed takim zadaniem staje Kelly Jones (Scarlett Johansson), uznawana za najlepszą specjalistkę od PR w branży. Na swojej drodze napotyka Moe Berkusa (Woody Harrelson), wysłannika administracji Nixona. Ten zleca jej zbudowanie pozytywnych nastrojów społecznych wokół zbliżającej się misji Apollo 11. Bombastyczne i kreatywne wizje Kelly napotykają jednak na istotną przeszkodę w postaci Cole’a Davisa (Channing Tatum). Mężczyzna jest dyrektorem NASA ds. Startów i, dyplomatycznie rzecz ujmując, jest sceptyczny wobec jej pomysłów.
Komedie romantyczne jakie - z reguły - są, każdy wie. Tu i ówdzie trzeba zawiesić racjonalne myślenie i logikę na rzecz magii miłości. Gdy sprawdziłem, że za reżyserię odpowiada Greg Berlanti (katastrofalna Zielona Latarnia z Reynoldsem), moje obawy o ten projekt wzrosły, nie mówiąc już o obsadzeniu w jednej z głównych ról Channinga Tatuma, którego nie jestem specjalnym fanem. Jednakże, w oglądanie i recenzowanie filmów wpisane są momenty pozytywnych zaskoczeń. Zabierz mnie na Księżyc jest potwierdzeniem tego zjawiska.
Jak na gatunkowe przypisanie filmu do komedii, dramatyczne wątki i ciężary filmu zaskakująco silnie i – co najważniejsze – dobrze wybrzmiewają. Berlanti i debiutująca scenarzystka Rose Gilroy w bardzo udany sposób obrazują okoliczności i bóle w jakich rodziła się misja Apollo 11. Nie twierdzę że ten film ma edukacyjną misję, ale pozwala rzucić trochę więcej światła na panującą wówczas rzeczywistość. Świat zna to wydarzenie głównie przez pryzmat Neila Armstronga i jego legendarnych słów, film zaś nieźle oddaje złożoność tego procesu, liczbę pracujących przy nim ludzi i ich szeroko ulokowanych motywacji – od patriotycznego zrywu, chęci uczestniczenia w czymś wielkim, do poczucia odpokutowania dawnych grzechów, naprawienia ich, czy spełnienia czyjegoś marzenia na koszt własnego.
Ten ostatni „nurt” reprezentuje postać Cole’a Davisa, amerykańskiego chłopaka i patrioty, który gdyby nie wydarzenie z przeszłości, byłby na miejscu któregoś z trzech astronautów. Twórcy zestawiają go z graną przez Johansson zawziętą Kelly, personifikacją skutecznej reklamy. W ich wątku jest coś z słynnego „kto się czubi, ten się lubi”, ale w przypadku tej dwójki, scenariusz buduje ich relację bardzo dobrze. Nie wciska ich na siłę w tanie dialogi, gagi, pseudoromantyczne scenki. Pozwala im na iskrzące od konfliktu oraz komediowe sceny, wiarygodnie przedstawia marketingową zawziętość Kelly i brak akceptacji Cole’a wobec robienia z jego miejsca pracy jednej wielkiej reklamy, znajduje miejsce na wrażliwsze momenty. Nie jest to najoryginalniej poprowadzony romantyczny wątek jaki widziałem w kinie, ale wypada on przyzwoicie, bez większej sztuczności.
Tak samo, a może nawet lepiej, udaje się twórcom uchwycić amerykańskiego ducha obrazowanych czasów. Zabierz mnie na Księżyc to komedia, więc siłą rzeczy jest tu spora dawka humoru, a nawet i absurdu. Jedną z moich ulubionych scen pozostanie ta, w której Cole i Kelly próbują przekonać jednego z amerykańskich senatorów do poparcia projektu zwiększającego finansowanie dla NASA. Film świetnie uchwycił groteskowość niektórych nastrojów panujących w środowiskach rządzących Ameryką, gdzie Bóg i zaciekła antyrosyjskość przesłaniała racjonalne myślenie. Za niezłym śmieszkowaniem kryje się jednak coś więcej – i właśnie owe „coś więcej” oddają przede wszystkim świetne kreacje aktorskie.
Choć Scarlett Johansson, będąca również producentką filmu, jest moim zdaniem aktorsko jednym ze słabszych ogniw, nie sposób odmówić jej postaci całkiem dobrego napisania przez scenarzystów. Ucieka przed przeszłością, jest charyzmatyczna, czarująca, zaradna i bezwzględnie oddana celowi, więc jej dołączenie do centrum rozgrywającej się historii kraju i świata siłą rzeczy nieco zrewiduje jej punkt widzenia. To samo czeka Cole’a, którego Channing Tatum zagrał naprawdę wyśmienicie. Jego postać to były pilot, okopany w trudnej przeszłości, rozpamiętujący ją, jednocześnie próbujący przełożyć swoje dawne ambicje na powodzenie misji, którą dowodzi. Czuć w grze Tatuma spore serce, ma on świetną chemię z Johansson, przez co sceny między nimi wypadają po prostu szczerze. Woody Harrelson bryluje na drugim planie jako szara eminencja rządu USA, podobnie Jim Rash w karykaturalnej i zabawnej roli reżysera.
Zabierz mnie na Księżyc to komedia, która zaskakująco zgrabnie przeplata dramatyczny aspekt procesu przygotowania do misji Apollo 11 z absurdami wpisującymi się w nastroje społeczne tamtego okresu. Z pewnością nie jest to materiał edukacyjny ani zaskakujący fabularnie film, niemniej przedstawia ciekawą perspektywę opisywanych wydarzeń. Skutecznie bawi, daje rozrywkę, a także pokazuje, że jak Channing Tatum chce, to potrafi zagrać postać w sposób znacznie powyżej normy.
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.