Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Beetlejuice Beetlejuice – recenzja filmu! Burton, Burton, Burton

Autor: Agata Magdalena Karasińska
3 września 2024
Beetlejuice Beetlejuice – recenzja filmu! Burton, Burton, Burton

Sok z żuka z 1988 roku to już filmowy klasyk. Jest tym, co Burton umie najlepiej – mroczną opowieścią o życiu pozagrobowym z jednoczesną nutą ironii i humoru. Teraz doczekaliśmy się kolejnej części. Jednak czy robienie na nowo czegoś, co już raz się udało, jest na pewno dobrym pomysłem?

Tim Burton to reżyser, którego kadry z filmów zatrzymane w dowolnym momencie same krzyczą „to stworzył ON”. Reżyser, który ma tak bardzo swój własny i niepowtarzalny styl, że wobec jego twórczości ciężko jest być obojętnym. Za Burtonem albo się szaleję, albo nie przepada – nic pomiędzy. Sama należę do tej pierwszej grupy, a gdy po raz pierwszy obejrzałam Gnijącą Pannę Młodą, musiałam zbierać z podłogi moją szczękę pełną mleczaków. Pomimo mojej sympatii wobec ekscentrycznego twórcy, wiem, że jego twórczość jest nierówna – od świetnego Soku z Żuka z 1988 roku do strasznego (choć niestety nie przerażającego) Dumbo z 2019 roku. Dla niektórych Burton skończył się już dawno, a każda kolejna produkcja była tylko gwoździem wbitym do jego trumny. W tym roku reżyser niczym postacie z jego filmów, wraca do nas zza grobu z kontynuacją swojego klasyka z 1988. Za sprawą Beetlejuice Beetlejuice stara się odkupić grzechy. I ja to kupuję, a Burtona rozgrzeszam. 

fot. materiały prasowe Warner Bros

Minęło 36 lat od pierwszego spotkania Deetzów z upiornym bioegzorcystą Betelgeusem. Będąca już w średnim wieku Lydia, wciąż posiada nadprzyrodzone zdolności dostrzegania duchów i dzięki nim staje się telewizyjną gwiazdą. Nie posiada jednak umiejętności dogadania się ze swoją nastoletnią córką – prawdopodobnie jedną z niewielu osób, która nie wierzy, że jej matka to medium. Macocha Lydii, Delia, również osiągnęła artystyczny rozwój, a jej życie jest ciągłym performercem. Kobiety wracają do posiadłości w Winter River, aby godnie pożegnać tragicznie zmarłego Charlesa. Razem z ich powrotem, wracają także ich dawne demony. A właściwie jeden, ten, którego imienia nie wolno wymawiać – Betelgeuse. 

Bohaterowie ponownie wpadają w coraz to większe tarapaty pełne zwrotów akcji. My natomiast ponownie otrzymujemy czarną komedię, tylko że jeszcze czarniejszą i jeszcze bardziej komediową. Twórcy przygotowali dla nas pełno żartów zarówno nawiązujących do oryginału, jak i naśmiewających się ze współczesnego świata pełnego influencerów i pogoni za sławą. Humor, który nie jest górnolotny, a bliżej mu do określenia cheesy, częściej może spowodować poczucie żenady niż rozbawienia, chyba że używany jest w pełni świadomie. I tak jest właśnie w przypadku filmu Beetlejuice Beetlejuice. Nie skłamię, mówiąc, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze bawiłam się na seansie w kinie. 

fot. materiały prasowe Warner Bros

Betelgeuse to postać, która ma swoje za uszami i podążając za tytułowym bohaterem, Beetlejuice Beetlejuice również ma swoje grzeszki. Nie zrozumcie mnie źle, jest tu naprawdę jeszcze dużo dobrego: klimat jak za starych, dobrych burtonowych czasów, znane i przyciągające widzów nazwiska, gra aktorska godna braw. Ale jest też dużo, a nawet zdecydowanie za dużo wątków. Mamy tu próbę naprawy relacji matka-córka, pogrzeb, ślub, nastoletnie zauroczenie czy podróże między ziemią a podziemiem. Ogólnie mamy trochę chaos. Mamy też graną przez Monicę Bellucci, Delores – postać przypominającą Sally z Miasteczko Halloween. Delores wydaje się być najciekawszą bohaterką ze wszystkich, jednak jak się okazuje – równie dobrze mogłoby jej nie być. Wątek, który mógłby być główną historią w filmie, został trochę zaniedbany, przez co staje się zbędny. Oglądając film, nie możemy przymknąć oka na wady w scenariuszu, ale mimo wszystko – można je wybaczyć.

Ciężko powiedzieć, czy Beetlejuice Beetlejuice od swojego pierwowzoru jest lepszy, czy gorszy. Jest po prostu inny, bo robiony w zupełnie innych czasach, za pomocą innej techniki. Możliwe, że nowa część przygód słynnego bioegzorcysty nie stanie się nigdy takim klasykiem jak jej poprzednik, ale wciąż jest to naprawdę fajne kino. Tim Burton wrócił i nie jest to powrót w wielkim stylu, ale w dobrym – już tak. A nikt nawet nie musiał trzykrotnie wymawiać jego nazwiska. Sama bardzo czekałam na ten film, odkąd oficjalnie ogłoszono jego produkcję. Oczekiwania miałam spore i na szczęście zostały one zaspokojone, a ja jestem usatysfakcjonowana. Mam teraz nadzieję, że kolejne pokolenia pokochają mroczny klimat Burtona, a biało – czarne paski znów będą w modzie. 

Zobacz też recenzji innych filmowych nowości:

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.