Alpy, tajemniczy hotel w odizolowanej miejscowości, creepy gość z dziwnym akcentem, niepokojące odgłosy i zachowania okolicznych mieszkańców. Film Tilmana Singera, gdy dołożyć do tego naprawdę niezłą obsadę, obiecuje całkiem ciekawą układankę. Niestety, gdzieś po drodze robi się ona na tyle chaotyczna, że nie sposób się w niej skutecznie połapać.
Nastoletnia Gretchen (Hunter Schafer) wraz z przybraną siostrą Almą jest częścią rodzinnej wyprawy, przeprowadzki spowodowanej pracą ojca i macochy – dwojga architektów. Nie jest, delikatnie mówiąc, zadowolona z tego faktu, zwłaszcza, że czuła się dużo mocniej związana z matką. Na miejscu niewesołą gromadkę wita pan König (Dan Stevens), zarządca terenu, przyjaciel rodziny i jednocześnie pracodawca. Trochę tego dużo, ale poczucie przytłoczenia będzie w Gretchen tylko rosnąć, gdy zacznie odkrywać sekrety, którymi owiane jest jej otoczenie.
Nie można temu filmowi odmówić umiejętnego budowania tajemniczego klimatu. Protagonistka od początku jest postacią wzbudzającą zaufanie i zrozumienie, zwłaszcza wobec pogłębiającej się w niej złości, frustracji, stresu i strachu powodowanego przez coraz to dziwniejsze wydarzenia. Singer serwuje całe spektrum różnych wizualno-dźwiękowych środków – takich jak niepokojące kadry, wbijający się pod skórę dźwięk czy niektóre elementy scen grozy. Cuckoo nie jest filmem, na którym widz będzie podskakiwał co pięć minut na krześle a raczej takim, który przyprawi o solidne skonfundowanie, ale jednocześnie będzie czymś wzbudzającym zainteresowanie.
Tyle że, kurczę, samo wzbudzenie zainteresowania i ciekawości to troszeczkę za mało. W historii drzemie bardzo spory potencjał, ale jej sens gdzieś po drodze się rozmywa. Intryga wokół ośrodka Königa i tajemniczych zdarzeń wokół niego staje się coraz szersza, pokręcona i jej clou moim zdaniem niezupełnie wybrzmiewa. Gdzieniegdzie przebija się w tej złożonej historii wątek relacji człowieka z naturą, kontroli nad życiem innych istot, ale Cuckoo pod tym kątem nie przynosi satysfakcjonujących rozwiązań ani wyjaśnień.
Najlepiej w filmie Singera wypada niewątpliwie wątek głównej bohaterki jako takiej – nieufnej wobec ludzi, którzy domyślnie są jej najbliżsi, szczerze cierpiącej i wściekłej na obojętność rodziny wobec jej stanu. Zwłaszcza, że wykazują oni zupełnie inną postawę wobec młodszej siostry, której historia stanowi istotną część fabuły Cuckoo. Jej rola w tym całym kukułczym zamieszaniu wydaje się mieć najwięcej logiki, ale przez osadzenie głównego ciężaru na Gretchen, i w tym przypadku nie do końca wiadomo, co jest pięć. Ciążowe eksperymenty, stosunek matki do jej „pisklęcia”, wymioty i dziwne płyny – te motywy wzbudzają ciekawość i obrzydzenie na zmianę, ale nie prowadzą do niczego konkretnego. Finał jest już pełnym odpaleniem wrotek, które są ładne, ale nie mają większego sensu.
Na szczęście fabularny chaos i to pomieszanie z poplątaniem nadrabiają nieco zaangażowani do Cuckoo aktorzy. Dan Stevens ma doskonałą passę – to kolejny po Godzilli i Kongu: Nowym imperium czy Abigail film, w którym kradnie show. Tym razem robi to jako ekscentryczny, pełen uroku mężczyzna, przy obecności którego czuć dyskomfort i niepokój. Nie zagarnia on jednak pola do popisu Hunter Schafer. Choć jej gra ogranicza się tutaj częściej do tego, co wypisane na twarzy, aktorka wychodzi z tego obronną ręką, wiarygodnie portretując pokiereszowaną psychicznie Gretchen, coraz bardziej zagubioną i czującą się coraz mocniej, jakby była właśnie takim kukułczym jajem w swojej rodzinie – ciałem obcym, bez zainteresowania ze strony rodziny.
Cuckoo to film, któremu wiele brakuje, żeby uznać go za spełniony. Dobre kreacje aktorskie, ciekawe motywy i będący na wysokim poziomie dźwięk nie wystarczają, by stwierdzić i poczuć satysfakcję. Wykonanie tej historii wyszło Tilmanowi Singerowi chaotycznie, ale w tym szaleństwie była jakaś metoda. Dziwna, pokręcona i zbyt szalona, ale była.
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.