Tworzenie serialowych wersji znanych filmów jest ostatnio coraz popularniejszym rozwiązaniem używanym przez twórców i studia. Nie inaczej jest w przypadku Uznanego za niewinnego z 1990 roku, który 34 lata później doczekał się swojego serialowego „brata”. Harrisona Forda w roli głównego bohatera zastąpił Jake Gyllenhaal. Skutecznie?
Rusty Sabich (Gyllenhaal) to jedna z czołowych postaci chicagowskiej prokuratury, zastępca jej szefa (Bill Camp). Wkrótce miastem wstrząsa śmierć Carolyn Polhemus (Renate Reinsve), koleżanki Rusty’ego z pracy, znanej w branży jako nieprzejednana, utalentowana, ta, która wsadziła za kratki wiele szumowin. Śledztwo początkowo stoi w miejscu, jednak przyspiesza, gdy coraz więcej wskazuje na to, że do śmierci Carolyn przyczynił się Rusty. Zostaje on głównym podejrzanym, a sprawę przejmuje nowo wybrany prokurator okręgowy wraz ze swoim ambitnym zastępcą, Tommym Molto (Peter Sarsgaard).
Paradoksalnie, tytuł serialu może służyć za największy spoiler. Czy ostatecznie tak jest – oczywiście nie powiem. Za serialem tworzonym dla platformy Apple stoją spore nazwiska. Twórcą jest David E. Kelley (Miłość i śmierć, pierwszy sezon Prawnika z Lincolna, Wielkie kłamstewka), zaś parą reżyserów – odpowiedzialny m.in. za kilkadziesiąt odcinków Dr House i kilka Rodu smoka Greg Yaitanes oraz posiadająca nieco mniejsze doświadczenie Anne Sewitsky. Wśród producentów wykonawczych znajdziemy takie nazwiska jak J.J. Abrams czy sam Gyllenhaal.
No ale dobrze, wiemy przecież, że nazwiska nie robią 100% roboty. Do aktorstwa zdążę przejść, ale jeśli chodzi o konstrukcję historii, to piszę te słowa z ręką na sercu i pełną odpowiedzialnością: uważam, że Uznany za niewinnego to pod tym względem jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Nie ciska milionem twistów na minutę, ale szczegółowo przeprowadza widza przez sytuacje, z jakimi przed i w trakcie procesu zmagają się bohaterowie. Zagadka trzyma w napięciu do końca. Serial w bardzo przystępny sposób tłumaczy różne zawiłości, układanki, możliwości, opcje, jakie pojawiają się w trakcie tego sądowego, bądź co bądź, spektaklu.
Bo tak jak sami bohaterowie zauważają – rozprawy w oczywisty sposób przybierają pewną formę teatru. To też polityka, przemówienia, medialność, zakulisowe działania, szukanie rozwiązań i dziur u drugiej strony, knucie. Fakty się niewątpliwie liczą dla ławników, ale trzeba ich też ująć osobiście. Pokazać się z wiarygodnej strony, jednocześnie być tak precyzyjnym, by nie przegiąć pałeczki. Uznany za niewinnego spokojnie i konsekwentnie buduje napięcie, rzuca światła na różne wersje. Często doprowadza do starć na linii Sabich-Molto, jednak robi to tak umiejętnie, że widz nieraz będzie się głowił, który z nich jest tym złym. A może obaj są toksycznymi, narcystycznymi i po prostu godnymi siebie rywalami?
Prostych odpowiedzi tu nie ma. Twórcy głęboko wnikają w postać głównego bohatera, sprawnie wplatają retrospekcje. Prezentują go jako na tyle skomplikowanego człowieka, że odpowiedź na najważniejsze pytanie procesu wydaje się być szalenie trudna. Serial nawet w trochę większym stopniu niż na sądowych realiach i zagadce koncentruje się na psychologii nie tylko Rusty’ego, ale większości postaci. Nie rozlicza go wprost z tego czy zabił, czy nie – dużo częściej pyta o jego osobowość, czyny i motywacje skłaniające go do nich. Podrzucają tropy, sugestie, cliffhangery, które skutecznie wywołują wątpliwości, czy patrzymy na niego tak, jak powinniśmy.
Ta zawiła i całkiem ciężka historia nie odniosłaby jednak takiego sukcesu, gdyby nie uwiarygadniające ją aktorstwo. Moim skromnym zdaniem w Uznanym za niewinnego nie ma ani jednego słabego czy chociaż przeciętnego występu aktorskiego. Prym oczywiście widzie Jake Gyllenhaal w roli Rusty’ego Sabicha. Aktor ma doświadczenie w graniu postaci skomplikowanych czy na granicy psychicznej wytrzymałości. Scenariusz bardzo mu pomaga, ale Gyllenhaal radzi sobie znakomicie – trudno mu kibicować, jest niesympatyczny, rozedrgany, bywa groźny i zachowuje się w sposób poddający w wątpliwość jego niewinność, w scenach sądowych zaś emanuje charyzmą i zdecydowaniem.
Wątek Carolyn Polhemus wydaje się jedyną sprawą, która została przez twórców nieco zaniedbana. Choć Renate Reinsve jest świetna w roli prokuratorki-femme fatale, serial nie poświęca jej wystarczająco dużo czasu. Jeśli mowa o kobiecych bohaterkach, trzeba wspomnieć o jednym z najjaśniejszych punktów obsady – Barbarze, w którą wciela się Ruth Negga. To prawdopodobnie jej najlepsza rola w całkiem niezłej karierze – niewątpliwie skrzywdzonej żony, matki próbującej trzymać rodzinę w kupie, wreszcie kobiety zastanawiającej się nad swoimi priorytetami i czy to, co zrobił jej mąż daje jej mandat do konkretnych decyzji.
Nie tylko ona rządzi na drugim planie – Peter Sarsgaard notuje kolejny z rzędu kapitalny występ. Niedawno zachwycił jako Saul w Pamięci u Michela Franco, tutaj zaś jego kreacja jest kompletnym przeciwieństwem tamtej. Tommy Molto to fachura, ale jednocześnie prokurator chorobliwie pragnący posadzić głównego bohatera za kratami. Choć emocje nie są w nim łatwe do poskromienia, to gdy to robi, wykazuje się chirurgiczną precyzją i staje się bardzo trudnym przeciwnikiem. Dobry jest także Bill Camp jako rubaszny, ale twardo stąpający po ziemi Raymond – najpierw szef, później adwokat bohatera. Zaskakująco ciekawie wypada również O-T Fagbenle w roli prokuratora okręgowego Nico Della Guardii, którego chemia z Molto działa bardzo dobrze.
Uznany za niewinnego to serial prawie kompletny. Prawie, bo za mało czasu ekranowego oddaje postaci będącej bądź co bądź centralnym punktem odniesienia fabuły. Wszystko inne jednak działa na poziomie niemalże wybitnym – płynność i subtelna przewrotność scenariusza, znakomite budowanie klimatu, fantastyczne, pełne niejednoznaczności aktorstwo. Wierzę, że podzieli los i stanie się klasykiem swoich czasów, bo po prostu na to zasługuje, a aktorzy zostaną obsypani nagrodami.
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.