Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

lenovov

O kondycji filmowych epopei fantasy - czy istnieje życie po Jacksonie?

Autor: Szymon Góraj
26 listopada 2015

Mija blisko rok, odkąd ostatnia część jacksonowskiego „Hobbita” ujrzała światło dzienne, porażając nas swoim promieniowaniem CGI. Wciąż pamiętam moje rozczarowanie po obejrzeniu filmu zwieńczającego perypetie Bilbo Bagginsa i jego towarzyszy (kierowany impulsem napisałem w tamtym okresie nawet artykuł charakteryzujący jego naczelne wady). Warto zatem z tej okazji poruszyć kwestię przyszłości wielkich widowisk fantasy – tego, jak się rozwijały (także siłą rzeczy niemal cały czas punktem odniesienia będzie głównie „Władca Pierścieni”), ale przede wszystkim zastanowić się nad tym, jak rysuje się nam przyszłość tego specyficznego gatunku, a w zasadzie, jeżeli chodzi o ścisłość, podgatunku – w końcu nie każde fantasy musi być wielką epopeją fantasy. Przed lekturą mojego artykułu mogę polecić ze swej strony interesujący tekst tyczący się tylko i wyłącznie „Hobbita” – w pewnych miejscach nawiązywać będę do ostatniego jak na razie dzieła Jacksona, stanowić on więc może pomocne wprowadzenie.

fantasy 1
Sądzę, że nawet najbardziej negatywne spojrzenia na trylogię „Hobbita” bynajmniej nie zmieniają faktu, iż wraz z „Bitwą Pięciu Armii” i uświadomieniu sobie, że w okolicach następnej Gwiazdki nie będziemy czekać na kolejną część, dostrzegamy pewien znak czasu, zakończenie jakiejś epoki. Nie dało się tego odczuć aż tak mocno, gdy zakończono trylogię „Władcy Pierścieni”. Dopiero teraz, gdy jest już niemal pewne, że kinowe przygody w Śródziemiu dobiegły końca, nasuwa się pytanie, czy w ciągu najbliższych lat znajdzie się kandydat, który przejmie rolę, jaką w środowisku filmowym pełniły dzieła Petera Jacksona, i zapisze się jako rasowe heroic fantasy.

fantasy 2
Musimy pamiętać, że pomiędzy dwiema trylogiami umiejscowionymi w uniwersum stworzonym przez J.R.R. Tolkiena przewinęło się wiele innych filmów fantasy. Przyglądając się temu okresowi przejściowemu łatwo dostrzec, jak twardym orzechem do zgryzienia jest stworzenie widowiska, które dotrzyma kroku największym przedstawicielom gatunku. Ktoś mógłby rzecz jasna powiedzieć, że w tamtym okresie powstało wiele znakomitych produkcji fantasy. Jest w tym nieco prawdy. Wystarczy chociażby wymienić znakomity „Labirynt fauna” Guillerma Del Toro, a z bardziej klasycznych pozycji – stworzony na podstawie prozy Neila Gaimana „Gwiezdny pył”. Trzeba jednak przyznać, iż są to nieco innego rodzaju projekty. Obraz Del Toro ma zupełnie inną konwencję i celuje w wywołanie zupełnie innych doznań niż bardziej widowiskowi przedstawiciele gatunku. Z kolei „Gwiezdny pył”, choć jest bardzo dobrą produkcją, również nie miał na celu dokonać tego, co „Władca Pierścieni” czy „Hobbit”. Jak widać, do tej pory lepiej jednak wychodziły tytuły, które nie usiłowały podążać za rozmachem i bogactwem formy dzieł Jacksona. Żeby daleko nie szukać, tezę tę potwierdza niedawny „Łowca czarownic” z Vinem Dieselem, będący niczym więcej jak prostym jak budowa cepa filmem fantasy z praktycznym pomysłem i całkiem niezłą realizacją. Ci, którzy próbowali gonić „Władców”, albo ponosili klęskę, albo poziomem nawet nie zbliżyli się do ideału.

fantasy 3
Do tych pierwszych zaliczyć bez wątpienia można „Starcie tytanów”, a następnie jeszcze gorszy sequel – „Gniew tytanów”. Mamy tutaj typowe przykłady żerowania na mitologii greckiej. Bo przy tak żałosnych, naciąganych scenariuszach z pewnością nie da się uczciwie pochwalić twórców za promowanie starożytnej kultury. Rzeczoną dwójkę dopełnia „Immortals. Bogowie i herosi” z Henrym „Supermanem” Cavillem w roli głównej. Dzieli wraz z nimi kiczowate, zajeżdżające zbyt mocno „green screenem” efekty, a także pretekstową, żałośnie zniekształcającą greckie mity fabułą – tylko robi to jeszcze gorzej. Wracając jeszcze do adaptacji, pozycją, która w sposób najbardziej agresywny i bezpośredni chciała skorzystać na kultowej trylogii Jacksona, był bazujący na słynnej książce Paoliniego „Eragon”. Film Fangmeiera jest wręcz sztandarowym przykładem produktu, który chciał upchnąć zbyt obszerną treść pierwowzoru w patologicznie krótkim czasie ekranowym. Wyszedł niestrawny skrótowiec, który nie zadowolił ani widzów nieznających treści książki, ani tym bardziej oburzonych fanów twórczości Paoliniego. Jakby tego było mało, twórcy ekranizacji ewidentnie postanowili utopić lwią część swego budżetu w gażę wielkich gwiazd i poskąpili jakości efektów specjalnych, co było gwoździem do trumny tego nieudanego konceptu. Znacznie lepiej z kolei jak na razie idzie „Opowieściom z Narnii” (do tej pory wyszły już trzy ekranizacje). Cykl jest realizowany poprawnie, z szacunkiem dla pierwowzoru, zazwyczaj jest również dobrze obsadzony (nie licząc może takich wyjątków jak drewniany Ben Barnes jako książę Kaspian). Jednakże i tak biorąc po uwagę całokształt, jak na razie żadna z powyższych części nie prezentuje poziomu nawet bardzo dobrego. Dużą rolę w tym ma fakt, iż seria z założenia jest przeznaczona w głównej mierze dla młodszych widzów, co mimo wszystko w wielu przypadkach potrafi nieco krępować działania.

fantasy 4
Cóż zatem można wynieść z tej analizy filmów fantasy ostatnich lat w pigułce? Przede wszystkim podążanie drogą filmów Jacksona wymaga synchronizacji bardzo wielu czynników. Takie truizmy jak dobry scenariusz (tudzież jeszcze materiał bazowy) czy obsada mogą nie wystarczyć. To mają być z reguły wielkie widowiska – należy więc położyć szczególny nacisk na warstwę techniczną. W dzisiejszych czasach staje się to sprawą cokolwiek problematyczną, głównie przez to, że coraz mocniej zaczyna dominować technologia CGI. Już „Hobbit” (w szczególności część trzecia) pokazał, iż nieumiejętne stosowanie owego zabiegu może zdusić w zarodku nawet najciekawsze pomysły. Jeszcze na początku XXI wieku nie było z tym problemów, dzięki czemu to, co działo się na ekranie, wyglądało znacznie bardziej wiarygodnie. W parze z tym kłopotem idzie obniżenie minimalnego wieku osób, które mogą oglądać daną produkcję. Prowadzi to do sztucznych, nieraz absurdalnych prób zniwelowania przemocy. Sprowadzić to można do upraszczającego motywu pod tytułem „biją mnie, ale nie krwawię”, ponieważ, jak wiadomo, Amerykanie dawno już doszli do wniosku, że jeżeli najmłodsi widzowie nie będą oglądali na ekranie takich elementów jak czerwona posoka, to poziom brutalności automatycznie spada do minimum. Z tego też powodu porównując genialnie zmontowane, mistrzowskie sceny bitewne z „Powrotu króla” z obecnymi w „Bitwie Pięciu Armii” starciami elfów, orków i krasnoludów, można tylko kręcić głową z niedowierzaniem i zachodzić w głowę, jakim sposobem film powstały ponad dekadę później – a więc siłą rzeczy dysponujący o wiele bardziej zaawansowaną technologią – może wyglądać tak blado przy swym poprzedniku. Ostatni akt trylogii „Hobbita” jest również arcywymownym dowodem na to, że Hollywood znacznie lepiej sobie radzi, mając w jak największym stopniu gotowy materiał bazowy. „Władca Pierścieni” Tolkiena był na tyle rozbudowany, że choć Jackson i tak dokonał szereg swoich interpretacji, kościec historii pozostał w zasadzie bez zmian. „Hobbit” został rozciągnięty na trzy części, jego koncepcja uległa kardynalnym zmianom, i choć wedle mojej osobistej opinii to nie był aż taki zły pomysł, jak wielu sądzi (to temat rzeka, znacznie wykraczający poza tematykę tego artykułu, może więc innym razem rozwinę ten wątek), to bez wątpienia po drodze było mnóstwo niepotrzebnych potknięć.

THE HOBBIT: THE BATTLE OF THE FIVE ARMIES
Nasuwa się na koniec oczywiste pytanie: czy można wytypować na obecną chwilę potencjalnego następcę dziedzictwa Jacksona? Jak najbardziej. Chodzi oczywiście o „Warcrafta”, którego pierwszy pełny zwiastun ukazał się całkiem niedawno. Zdaje się on mieć wszystko, by powalczyć co najmniej z „Hobbitami”, a może nawet stać się najlepszym dziełem gatunku od czasów ostatniego „Władcy Pierścieni”. Daleko jednak do odtrąbienia sukcesu, gdyż nim film bazujący na popularnej, kultowej serii gier studia Blizzard będzie mógł sięgnąć po tron, pozostanie mu zmierzyć się z demonami, które od jakiegoś czasu prześladują filmy fantasy. Na przykład kwestia samego adaptowania scenariusza, która wbrew pozorom nie będzie prostym zadaniem. Czas akcji przypada na okres znany graczom z pierwszej części gry strategicznej, która w dzisiejszych czasach pod względem nastroju mogłaby na upartego uchodzić za przedstawiciela dark fantasy. Już po trailerze widać było, że twórcy celują raczej w klimaty o wiele pogodniejszej atmosfery znanej już z najpopularniejszej gry MMORPG (Massive Multiplayer Online Role Playing Game) – „World of Warcraft”. Ta operacja chociażby z tego powodu wymagać będzie wiele pracy i kreatywności. Ciekawe również będzie to, czy widoczna od pierwszych ujęć ogromna ilość CGI zostanie tak wprowadzona, że nie będzie nas męczyć. Jedno jest pewne: fani tego rodzaju widowisk powinni raczej kibicować zapowiedzianej na przyszły rok superprodukcji. Ewentualny sukces nie tylko pozwoli swobodnie tworzyć kolejne części umiejscowione w ogromnym i bardzo rozbudowanym uniwersum Warcrafta, ale także będą mogły uświadomić producentów Hollywood, że warto sięgać po literackie – a ostatnio także te związane ze światem gier wideo – dzieła z gatunku heroic fantasy. W końcu mamy całe mrowie znakomitych tytułów, które jeszcze nie doczekały się ekranizacji, a to może okazać się choć częściowym lekiem na to, byśmy rzadziej patrzyli na współczesną indolencję twórczą scenarzystów Fabryki Snów.

fantasy 6

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.