Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Wyciskacze łez - filmy które chciałyby nas wzruszyć, ale nie potrafią

Autor: Łukasz Kołakowski
13 września 2016

Jednym z głównych powodów, dla których ludzie w ogóle oglądają filmy, są emocje. Konkretnie chęć przeżycia niezwykłej historii ciekawego bohatera, wczucia się w jego sytuację, utożsamienia się z nim. Niewątpliwie niektórym udaje się wywołać w widzu naprawdę silne odczucia, a tych wrażliwszych doprowadzić nawet do łez. To dla nich wymyślono termin wyciskacze łez. Dziś chciałbym podzielić się paroma rozważaniami na temat takich dzieł, które nieco w tej kwestii oszukują. Każą przygotować przed seansem karton chusteczek, a tego typu emocji nie są w stanie wywołać. Wszystko przez to, że popełniają bardzo podobne błędy.

Już na samym początku wspomniałem, co jest kluczem i najważniejszym elementem, który pozwala filmowi wywołać w widzu wielkie emocje. To bohaterowie, z którymi mamy się utożsamić. Aby przejąć się ich losem musimy wejść w ich skórę. Dostać pełnokrwistą postać, której losy będą nas obchodziły.

Zobacz również: Aktorzy z przypadku

Niewątpliwie gatunkiem filmowym, którego głównym zadaniem jest wzruszenie widza, jest melodramat. Jednocześnie jest to jednak chyba najbardziej kliszowy rodzaj kina. Bo jeśli chciałbym wymyśleć teraz typowe romansidło, wątki jakich użyłbym to oczywista wielka miłość dwojga ludzi, przeszkody jakimi ich obarczyć to różny stan społeczny i stan posiadania kochanków, bo wiadomo, że bardziej działać będzie miłość, która z góry jest skazana na porażkę. Oczywiście przyda się też naszej parze długa, najlepiej kilkuletnia rozłąka, podczas której kobieta poznaje nowego kandydata na męża, który oczywiście nigdy nim nie zostanie, bo tak wielka miłość nie może wygasnąć. Rzuciłem tylko kilka najbardziej wyświechtanych klisz i przypadkowo streściłem Pamiętnik, jedno z najbardziej znanych romansideł.

I oczywiście to mogłoby zagrać. Zdjęcia w filmie są naprawdę piękne, kilka scen świetnych, no i oczywiście Ryan Gosling. Jednak uderza to, co pisałem wcześniej, a co na planie podczas kręcenia Pamiętnika powinno być ustawione na wielkim transparencie poza kadrem - BOHATEROWIE. Bo nawet najpiękniejsza miłosna historia nie będzie kogokolwiek obchodzić i emocjonować, jeśli nie będzie dotyczyć pełnokrwistych postaci. A tutaj mamy parę, o której można powiedzieć że jedno kocha drugie i odwrotnie. Ryan Gosling kocha Rachel McAdams, a Rachel McAdams Ryana Goslinga, tylko tyle. I generalnie rozumiem, że jest to melodramat, który ma skupiać się na ukazaniu wielkiej miłości, jednak jest to miłość nierealna. W dodatku dwojga odrealnionych od rzeczywistości ludzi. Marka Watneya w Marsjaninie uwielbiamy za jego optymistyczne podejście do życia i całkowity brak załamania mimo beznadziejnej sytuacji w jakiej się znalazł oraz poczucie humoru, natomiast Ryan Gosling kocha Rachel McAdams. Miś Tuliś z Toy Story 3 choć jest zły, bardzo zły, to jednak budzi powszechne współczucie ze względu na traumę jaka spotkała go w dalekiej przeszłości, natomiast Ryan Gosling kocha Rachel McAdams. Dlaczego wymieniłem akurat te dwa filmy? Z prostej przyczyny, bo one mnie osobiście w ostatnim czasie wzruszyć potrafiły, choć to zupełnie inny gatunek i myślę że nie tylko to było ich celem.

Jest jeszcze jedna postać, nad którą można byłoby się pochylić w Pamiętniku i która mogłaby wzbudzić powszechne współczucie u odbiorców. Mowa oczywiście o niedoszłym mężu granej przez Rachel McAdams Allie, którego uczucia są z góry skazane na porażkę, ponieważ nie może on wygrać z wielką miłością jaka łączy Allie z Noahem. Problem w tym, że scenariusz tego filmu ma go totalnie gdzieś, a już po godzinie, jaka mija od seansu, nie pamiętamy nawet jego imienia. Jakiś kontrast? Proszę bardzo. Jak kreować takie postacie uczy Tajemnica Brokeback Mountain i bohaterki grane przez Michelle Williams oraz Anne Hathaway. Dwie kobiety zupełnie inne, uosabiające różne cechy, a jednak tak samo bezradne wobec tego, co wydarzyło się na tytułowej górze.

Inny sposób na wywołanie w widzu emocji wybiera nie tak dawno wydany młodzieżowy hit, czyli Gwiazd naszych wina. Tutaj wzruszyć ma nas miłość dwojga chorych ludzi, chorych nieuleczalnie, mimo iż jeszcze bardzo młodych, to już szykujących się na śmierć. Tylko znowu jest ten sam problem, jak Ryan Gosling kochał Rachel McAdams, tak Shailene Woodley ma raka. Mówi ciągle o raku, nie wiemy o niej nic innego, a kiedy przyszły partner prosi, aby zaczęła rozmowę o czymś innym, ta schodzi na temat książki, swojej ulubionej, a jakżeby inaczej, o raku. Co prawda powieść, o której mowa w filmie jest fikcyjna, ale jednak bohaterów pewnie ma, także wydaje mi się że spłycanie jej tematyki tylko do raka to jak mówić, że Gwiezdne Wojny to film o potworach w kosmosie. I jeszcze to ostatnie marzenie odnośnie tej powieści. Naprawdę przez cały seans film mówi nam o bohaterce tylko tyle, że ma raka, czyta o raku i kocha Gusa, który też ma raka. Tyle nieszczęścia w jednym miejscu przecież wystarczy aby widz płakał cały seans. Po co zatem skupiać się na głębszym rysie postaci, prawda?  A szkoda o tyle bardziej, że Gwiazd naszych wina, poza absolutnie głupim wątkiem wspomnianej powieści i będącego jej autorem Willema Dafoe (którego pomysłodawca może spokojnie sobie przybić piątkę z autorem słynnego Martha! z Batman v Superman), ma do zaoferowania kilka naprawdę niezłych dramatycznych scen, które mogłyby sprawić, że wyzbyłby się on łatki ckliwego romansidła dla nastolatek.

Zobacz również: TOP7: Najlepsze role Sama Rockwella

Filmy, które wymieniłem, popełniają podobne błędy, jakie znajdziemy oczywiście nie tylko tam, bo tego typu wyciskaczy łez jest naprawdę sporo. One jednak potrafią czasem spróbować powalczyć nie tylko o łzę widza, ale także o uśmiech, próbując wprowadzić momenty w założeniu zabawne bądź urocze. Trzeci tytuł o którym wspomnę, Siedem dusz Gabriele Muccino, od razu z grubej rury szantażuje widza. Oto już w pierwszej scenie Will Smith dzwoni na pogotowie ratunkowe i oznajmia że oto zaraz popełni samobójstwo. Widz zainteresowany? No w sumie tak. Przejęty? Jeszcze nie, ale chętnie się dowie co go do tego doprowadziło. Problem w tym, że film wysyła nam sprzeczne sygnały, robi z bohatera Mesjasza, który pomaga wybrańcom, ale nie jest na tyle łaskawy powiedzieć nam, dlaczego akurat tym osobom. To idzie jeszcze przeboleć, w kinie widzieliśmy już przecież różne motywy zostawania seryjnym mordercą, można pooglądać także różne formy mesjanizmu. Jednak postawa bohatera zupełnie nienaturalnie gryzie się atmosferą całego filmu. Bo powinna ona chyba dawać nadzieję na to, że dla każdego jest szansa na odkupienie, że można jeśli nie naprawić, to chociaż zadośćuczynić swoje błędy. Will Smith gra tutaj miną zbitego psa cały film i ani na sekundę nie zmienia tego fakt, że się (jak mówi) zakochał. Wychodzi na to że takich win nie da się odkupić, dlatego nasz bohater popełnia samobójstwo, co też ma się do koncepcji filmu jak pięść do nosa, ponieważ robi to akurat wtedy, gdy podarował postaci granej przez Rosario Dawson prawdziwe szczęście w postaci siebie samego. Mesjasz męczennik znowu wygrywa z logiką.

Filmów wpadających w podobne pułapki jest oczywiście więcej, starczy wspomnieć np. o Pearl Harbor Michaela Baya i o rozczarowaniu, jakie mnie spotkało, gdy oglądając tę produkcje pierwszy raz , dostawałem słabiutkie romansidło zamiast filmu wojennego. Nawet Gwiezdne Wojny, a konkretnie prequelowa trylogia, nie uchroniła się przed kliszowym przedstawieniem tandetnego love story. I jeśli ktoś będzie w stanie wywnioskować po owym tekście że autor nie lubi tego typu filmów, to od razu uprzedzam że filmy o miłości mogą opowiadać o niej ciekawie jak wszystkie inne. Robi to np. Zakochany bez pamięci Michela Gondry’ego, gdzie Jim Carrey najpierw lekkomyślnie pod wpływem impulsu decyduje się na zapomnienie ukochanej, a potem chce temu przeciwdziałać. Wiele do powiedzenia o najpiękniejszym z ludzkich uczuć ma także wspomniana Tajemnica Brokeback Mountain. Nawet Poradnik pozytywnego myślenia, któremu wydawało się jest zdecydowanie bliżej do fałszywych wyciskaczy, przez fantastycznie wykreowane i zagrane postacie dwojga osób wykluczonych ogląda się świetnie. Filmy w stylu Pamiętnika nazwałbym jednak Transformersami dramatu. W serii Michaela Baya nikogo nie interesuje nic prócz wybuchów, w wyżej opisanych wyciskaczach łez nic prócz łzawych scen. Szkoda, że w obu przypadkach do kosza wyrzuca się emocje.

ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.