Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

,,Polska zawsze miała w sobie potencjał wielokulturowości” – wywiad z Arjunem Talwarem, reżyserem Listów z Wilczej

Autor: Hanna Kroczek
3 czerwca 2025
,,Polska zawsze miała w sobie potencjał wielokulturowości” – wywiad z Arjunem Talwarem, reżyserem Listów z Wilczej

Arjun Talwar to reżyser i operator filmowy pochodzący z Indii, od lat związany z Polską. Ukończył wydział operatorski w łódzkiej filmówce, gdzie odkrył swoje podejście do kina – osobiste, czułe i zanurzone w codzienności. W swoim najnowszym filmie Listy z Wilczej opowiada o warszawskiej ulicy z perspektywy imigranta, zderzając poetycką obserwację z dokumentalnym realizmem. Rozmawiamy o pasji do kina, szukaniu języka opowieści i wielokulturowości, która – jego zdaniem – w Polsce dopiero zaczyna dojrzewać. Zapraszamy do czytania!

 

Hanna Kroczek: Skąd wzięła się twoja pasja do filmu?

Arjun Talwar: Dorastając, oglądałem czasem Bollywoodzkie albo Hollywoodzkie filmy w kinach, ale nigdy mnie nie zainspirowały. W telewizji publicznej pojawiły się rzeczy, które pozostawiły ślad, a później odkryłem, że to było naprawdę dobre kino. Indyjski film Bagh Bahadur, niektóre rosyjskie filmy, nawet Hitchcock.

W końcu zdecydowałem się studiować matematykę. Później zacząłem wypożyczać poważne filmy z lokalnej biblioteki i oglądać je razem z moim przyjacielem, który, podobnie jak ja, zaczął interesować się sztuką wizualną. Myślę, że Fritz Lang był pierwszym reżyserem, który naprawdę zawrócił mi w głowie, a decyzja o robieniu filmów przyszła szybko.

Z wykształcenia nie jesteś przecież filmowcem.

To prawda. W Indiach to nie jest popularny zawód, podjęcie decyzji, by robić filmy, wydaje się prawie nierealne. W Europie, mimo że też jest trudno, masz więcej wsparcia – od instytucji, od rodziny. Dlatego może zacząłem późno. Ale cieszę się, że trafiłem do Polski. Tutaj naprawdę odkryłem kino. W filmówce mogliśmy oglądać filmy z taśmy sami, w sali projekcyjnej. Często jeździliśmy do Warszawy, żeby obejrzeć coś w Iluzjonie.

Rozumiem. Też potrafię jechać do Warszawy z Katowic, żeby obejrzeć coś z taśmy. To zupełnie inne doświadczenie. A jak wyglądał twój przyjazd do Polski? Naprawdę był tak spontaniczny, jak mówisz w filmie – że z przyjacielem postanowiliście spróbować sił właśnie tutaj?

Tak, dokładnie tak było. Nie wiedzieliśmy zbyt wiele o Polsce, ale wiedzieliśmy, że szkoła filmowa znajduje się w Łodzi. Znaliśmy trochę historii drugiej wojny światowej z lekcji, widzieliśmy kilka polskich filmów. Kiedy odwiedziłem filmówkę w Łodzi, postanowiłem tu zostać i studiować.

Czy przed przyjazdem miałeś jakieś ulubione polskie filmy?

Tak, oglądałem filmy Wajdy i Polańskiego, ale jeśli chodzi o kino fabularne, to najbardziej podoba mi się Munk – lubię jego dystans, ironię, poczucie humoru, a jednocześnie głębię tematów, które porusza.

Teraz na festiwalu jest pokazywany twój film i dokument o Munchu, idealnie się złożyło. Muszę cię zapytać o twój najnowszy film – Listy z Wilczej. Od początku chciałeś stworzyć kronikę?

Tak, od początku miałem taki zamiar. Wiedziałem, że film będzie miał charakter dziennika, ale też że będzie opowiadał o innych ludziach, o bohaterach i o tej konkretnej ulicy.

Listy z Wilczej - Kino Muza

fot. materiały prasowe

Jak powstawał scenariusz? Muszę przyznać, że używasz bardzo pięknego języka. W filmie padają zdania w rodzaju: „każda ulica powinna mieć swojego kronikarza” albo „każde podwórko ma swojego zbawiciela”. To przyszło naturalnie czy celowo dążyłeś do takiego stylu?

Nie wiem, czy to jest wysoki poziom, jeśli chodzi o mój polski – myślę, że jest okej, może całkiem spoko. Ale tak, narracja była dla mnie bardzo ważna, bo film łączy wiele wątków i to właśnie narracja spaja je wszystkie, pokazując moją wewnętrzną perspektywę. Chcieliśmy, żeby miała charakter poetycki, ale była też zrozumiała i prosta. Pisałem ją razem z montażystką Bigną Tomschin– ona też jest obcokrajowczynią, więc miała swoją unikalną perspektywę na polską rzeczywistość, co bardzo pomogło. A język – chciałem, żeby to był „mój polski”. Nie zawsze poprawny, ale nie chciałem ukrywać mojej obcości. Myślę, że ta nieidealność dobrze wpisuje się w charakter tej opowieści.

Miałeś jakieś konkretne inspiracje w czasie tworzenia tego dokumentu?

Główną inspiracją była Agnès Varda, ale także polskie filmy dokumentalne. Varda miała w sobie ogromną ciekawość drugiego człowieka, ciepło i lekkość. To nas bardzo inspirowało.

Rozmawialiśmy już o twoich ulubionych polskich twórcach. Masz także ulubieńców wśród filmowców z Indii?

Tak, zdecydowanie. Uwielbiam Ritwika Ghataka, Aravindana, Satyajita Raya, Adura Gopalakrishnana, Mira Nair – to dla mnie ważni twórcy. Na pewno chciałbym więcej pracować też w Indiach.

Myślę, że jeszcze masz na to czas. Wracając do Listów z Wilczej, jak wyglądało spotkanie z bohaterami twojego filmu? Czy od razu ci zaufali, a może potrzebowali czasu?

Jeśli chodzi o głównych bohaterów, to byli od początku otwarci. Unikam filmowania osób, które nie chcą być częścią projektu – nie czuję się z tym dobrze, a efekt zwykle nie wypada autentycznie. Ale faktycznie, przy spontanicznych rozmowach z ludźmi na ulicy zdarzało się, że nie wiedzieli, kim jestem i co robię. W dzisiejszych czasach, gdy wszyscy filmują telefonami, poziom zaufania jest niski. Czasem musiałem kogoś przekonać, ale udało się.

Czy zdarzyło się, że ktoś po nagraniu scen zrezygnował z udziału w filmie?

Nie, nie mieliśmy takich sytuacji. Wszyscy bohaterowie byli w pełni zaangażowani. Każdy z nich odegrał swoją rolę w układance filmu. Nie wiedzieli, w co dokładnie się pakują, ale na szczęście mi zaufali.

Utrzymujesz kontakt z głównymi bohaterami?

Tak, spotykamy się dość często, stali się mi bliscy. Tak to już bywa w dokumentach – relacje na planie często przeradzają się w przyjaźń i zostają na dłużej.

Zauważyłam, że niektórzy z nich pojawiają się razem z tobą na festiwalach.

Tak, są bardzo ciekawi i zabawni. Jeździli z filmem po Warszawie i innych miastach w ramach Millennium Docs. Większość głównych bohaterów zobaczyła film po raz pierwszy na warszawskiej premierze, bo chciałem, aby doświadczyli to razem z publicznością.W Krakowie akurat ich nie ma, ale myślę, że kiedy film trafi do kin, znów będą obecni.

Każdy sobie rzepkę skrobie – recenzja filmu „Listy z Wilczej” – 22.  Millennium Docs Against Gravity - Pełna Sala

fot. materiały prasowe

Zobacz także: MDAG: Listy z Wilczej - recenzja filmu. Czuły portret nieidealnej codzienności

Czy pokazywałeś już film w Indiach?

Jeszcze nie, poza znajomymi nikt go tam nie widział, ale planujemy pokaz.

Jak twoi znajomi reagują na film? Szczególnie ci, którzy nie byli w Europie – to musi być dla nich bardzo odmienny świat.

To nie jest aż tak obcy świat, choć oczywiście odbiór może być inny. Moi znajomi znają mnie, więc patrzą przez ten filtr. Trudno jeszcze ocenić, jak dokładnie reagują. Polska różni się od Indii – tam jest ogromna różnorodność, setki języków, religii. Na początku brakowało mi tego w Polsce – w Łodzi byli zagraniczni studenci, byli Romowie, ale w zasadzie te grupy były odseparowane od polskiego społeczeństwa. Ale to się zmienia. Polska zawsze miała w sobie potencjał wielokulturowości – może nie zawsze chciała go zaakceptować.

Czy coś cię zszokowało w trakcie pracy nad filmem, jeśli chodzi o polską kulturę?

Nie doznałem szoku kulturowego w Warszawie, raczej byłem już oswojony. Ale w Pułtusku, gdzie mieszka jeden z bohaterów z rodziną, zobaczyłem na własne oczy, jak Romowie bywają wykluczani. Wiedziałem o tym, ale zderzenie z rzeczywistością było mocne.

Byłeś też na romskim weselu – jak wyglądało? Przypominało indyjskie?

Było dużo muzyki, tańca – bardzo żywe, trochę w polskim stylu, ale naprawdę fajne.

Nadal mieszkasz na Wilczej?

Potrzebowałem przerwy po ukończeniu filmu. Teraz podróżuję – trochę jestem w Polsce, trochę w Indiach. Może wrócę na Wilczą, może nie. To jeszcze pytanie bez odpowiedzi.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Hanna Kroczek

Dziennikarka

Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. Od niedawna zapalona widzka dokumentów. Członkini Zespołu Edukatorów Filmowych. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.