Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

lenovov

Chata - recenzja dramatu!

Autor: Bartosz Kęprowski
10 marca 2017

Ledwo w kinach mieliśmy Milczenie Martina Scorsese, a już możemy oglądać kolejny film o tematyce silnie religijnej. Chata, w reżyserii Stuarta Hazeldine’a to opowieść o dość dosłownym spotkaniu człowieka z Bogiem w miejscu tytułowym. Spotkaniu człowieka cierpiącego, któremu właśnie odebrano jeden z najważniejszych powodów do życia, małą córeczkę. W teorii więc jest to materiał na ciekawą rozprawę o cierpieniu, radzeniu sobie z nim, oraz o szansach na powrót radości z życia po tak traumatycznych wydarzeniach. Niestety tylko w teorii, bo choć potencjał tu jest, to widać również jak na dłoni, że w Hollywood myślano tylko o tym, aby zrobić z tego głośny film w teorii przystępny dla każdego. I początkujący reżyser, mający na koncie wcześniej tylko jeden pełnometrażowy film, w dodatku sprzed ośmiu lat, sobie absolutnie z tym zadaniem nie poradził. Co miało być przystępne, jest łopatologiczne, co miało być mądre banalne, a co miało być subtelne, jest płaczliwe. Dawno w kinie nie zobaczyłem tak zmarnowanego potencjału.

Fot.: Jake Giles Netter; Lionsgate
Zobacz również: Lady M. - pełny zwiastun filmu!

Chata to film, którego recenzję trudno napisać bez odnoszenia się do zarzutu odnośnie wiary jej autora. Zaraz bowiem ktoś może powiedzieć, że ludzie silnie wierzący odbiorą go inaczej, będzie dla nich swoistym katharsis, jakim nie może być, ze względu na formę tego przekazu. Nie sądzę, aby w tym filmie odnalazł się człowiek wierzący, bo nie powie mu nic nowego. Żadna ze scen (no może poza najlepszą w jaskini) nie jest w stanie odpowiednio wybrzmieć, do tego przechodzą one trochę obok tematu, jakim jest wybaczenie. Mniej wierzący natomiast powiedzą, że cały ten film do owego wybaczenia zabiera się jak pies do jeża, nie mogąc go uchwycić, aż w końcu kończy się zdaniem w stylu: A teraz zinterpretujcie to sobie sami! To jakby pijany człowiek bredził Ci nad uchem całą noc, a potem na drugi dzień kazał zinterpretować swoje wywody. Nic tylko podziękować.

Fot.: Jake Giles Netter; Lionsgate

Zaczyna się to wszystko sceną na wzór Przełęczy ocalonych, w której oglądamy podobne jak w przypadku Desmonda Dossa problemy dzieciństwa głównego bohatera. Tyle że tam jest to o wiele subtelniej opowiedziane (wiedz, że z filmem coś jest nie tak, jeśli Przełęcz ocalonych jest przy nim subtelna) i świetnie wpisuje się w portret głównego bohatera. Tutaj jest to rzucona krótka wzmianka (coś jak z bitym Greyem), do której wracamy potem ot tak w scenie z jaskini. Po tym film postanawia przedstawić nam, jak się to się w ogóle stało, że córka Macka zaginęła. Są małe wczasy nad pięknym górskim jeziorkiem, sielanka i nagle tragedia. Wcześniej jednak udaje się nam zaobserwować kolejną dziwną w tym filmie rzecz. To dialogi, które praktycznie każdym słowem dotykają tematyki Boga, Biblii i Wiary. Wy też w dzieciństwie nie mieliście z rodzicami innych tematów?

Fot.: Jake Giles Netter; Lionsgate
Zobacz również: Milczenie - recenzja dramatu religijnego Martina Scorsese

Kiedy już jednak po otrzymaniu listu od samego stwórcy trafiamy wraz z Samem Worthingtonem do tytułowej Chaty, jesteśmy równie zdezorientowani jak on. Dlaczego to akurat do niego przyszedł Bóg? Skąd w jego domysłach w ogóle pojawiła się ta możliwość? Po co do spotkania dochodzi w miejscu najbardziej traumatycznej dla jego życia zbrodni? Problem z tym filmem na ogół jest taki, że albo o wszystkim, co chce powiedzieć, mówi płytko i banalnie, albo na ważne z punktu widzenia fabuły pytania widza nie odpowiada w ogóle. Zbawienny przekaz w stylu trzeba mocno wierzyć, a będzie dobrze nadaje się przecież na katechezę do podstawówki, a nie do filmu, który ma ściągnąć do kin wielkie rzesze widzów z różnym stosunkiem do chrześcijaństwa.

https://www.youtube.com/watch?v=fElROyyj1TQ

Zbawienia filmowi nie daje też całe tło, czyli główny bohater i jego rodzinka, o której naprawdę mało wiemy. Mamy wspomniany wstęp, który nieco głębiej rysuje nam postać Macka, resztę fabuła też mocno stara się wpleść w tę opowieść, jednak nie sposób nie zauważyć, że byłoby jej łatwiej z czymś mniej papierowym. Dlatego trudno jest również wydawać osądy na temat obsady owego filmu. Sam Worthington radzi sobie nieźle, jego rodzina gra, co ma do zagrania (czyli niewiele), a cała boska trójca pasuje do konwencji tego filmu. Problem w tym, że już niejednokrotnie wspomniałem, koncepcji nietrafionej.

Fot.: Jake Giles Netter; Lionsgate

Chata okazuje się więc dużym rozczarowaniem. Miała dobry materiał źródłowy, który mógł posłużyć za ciekawą rozprawę o cierpieniu, opowiedzianą wręcz w formie nowoczesnej przypowieści biblijnej. Przeszła jednak przez machinę Hollywood, która chciała dobrze, filmu przystępnego dla każdego, jednak wyszedł z tego ostatecznie obraz dla nikogo, który przegrał przed czasem walkę o poważne potraktowanie głównego motywu przebaczenia. Dlatego może jedynie wywołać rozmowy o dobrym kinie. Kinie, które nigdy nie powstało.

Ilustracja wprowadzenia: Jake Giles Netter; Lionsgate

Miłośnik kina akcji lat 80., produkcji młodzieżowych oraz wysokobudżetowych filmów przygodowych, fantasy i science-fiction. Widz szczególnym podziwem darzący oldskulowe animacje, a także pełne magii i wdzięku obrazy Disneya. Ukończył Politechnikę Gdańską i z wykształcenia jest specjalistą w dziedzinie szeroko pojętej chemii.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.