Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Sundown - recenzja filmu. Mięso na ekranie

Autor: Maciej Rugała
17 marca 2023
Sundown - recenzja filmu. Mięso na ekranie

Film wyreżyserowany przez Michela Franco z dreszczowcem niewiele ma wspólnego, dlatego też podtytuł tej recenzji wprowadzić może w konsternację. Jest to jednak celowe, bo Sundown to tytuł mięsisty, który nie pozostawia widza obojętnym, a po napisach końcowych na pewno nie opuszcza go z poczuciem nienasycenia. Nic dziwnego, że Sundown został tak ciepło przyjęty na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji.

Tim Roth wydawał się być przebrzmiałą już gwiazdą, której blask znacznie przybladł od czasów Wściekłych Psów. Chociaż nie przerywa swojej aktorskiej pracy i nie brakuje mu angażów, to ciężko o wymienienie trzech ról ostatnich lat, w których zrobił prawdziwe widowisko. Nie zmieniło tego bynajmniej włączenie do marvelowskiego Kina Ciasnych Trykotów, w których zagrał nemezis Hulka. Ale tu wkraczamy na bardzo niebezpieczne wody, albowiem serial She-Hulk nie należał do najlepszych. Najbardziej irytujące przebicie czwartej ściany sprawiło, że produkcja ze stajni Disneya ma dużo wspólnego z kolonoskopią: lepiej o niej zapomnieć i mieć w głębokim poważaniu. Rola w Sundown mogła zmazać tę plamę na karierze Rotha. Czy tak też się stało?
fot. kadr z filmu Sundown reż. Michel Franco (2021)
Nie dziwię się, że Roth zgodził się zagrać, gdy otrzymał scenariusz Michela Franco. To bardzo ciekawie napisany film, który za każdym kolejnym zakrętem fabuły odsłania kolejne pytania, utrzymujące w napięciu i zaintrygowaniu uwagę widza. Już kiedy uważamy głównego bohatera za łajdaka, który zostawił żonę i dzieci, okazuje się, że nic nie jest takim, jakim nam się wydaje. Neil okazuje się kimś znacznie bardziej złożonym, niż możemy wywnioskować to po pierwszych kilku scenach. Nasze zainteresowanie bohaterem rośnie z każdą kolejną klatką filmową pojawiającą się przed oczyma. Sundown nie daje mdłego przesytu kina, które chce być dramatyczne i nieco hollywoodzkie jednocześnie. A to niełatwe zadanie, kiedy chcemy zmieścić w filmie dramat śmierci, choroby, strzelaninę, pościg i kipiący pierwotnym pięknem romans. Czyli mięso, które tak lubimy na srebrnym ekranie. W przenośni i dosłownie...

Fabuła-matrioszka czeka, aż odkryjesz jej kolejne warstwy

To wysłużona, jak na opis filmu, fraza, ale nie sposób jej nie użyć także tutaj. Historia przedstawiona w Sundown zwodzi widza, aby zaraz potem tryumfalnie udowodnić, że nic nie jest takim, jakim się nam pierwotnie jawiło. Neil to mąż i kłamliwy łajdak? To wszystko przez kryzys wieku średniego? Czy jest mordercą i wyrachowanym nikczemnikiem? I wreszcie najważniejsze - czy umie szczerze kochać czy to tylko łabędzi śpiew skazanego na śmierć? Wszystko zaczyna się na jachcie nieopodal słonecznego Acapulco (jeśli nucisz piosenkę Ricchi e Poveri to bardzo dobrze). Mgliście uśmiechnięty, zmęczony życiem mężczyzna, dwójka nastolatków oraz uwiązana do telefonu, dojrzała kobieta. Zaczyna się spokojnie, ale ewidentnie coś jest nie tak. Szczera radość maluje się tylko na twarzach dzieci, podczas gdy oblicze dorosłych jest ciągle umęczone, nieobecne. Wkrótce wszystko przyjmuje tragiczny obrót, a los rzuca kolejne kłody pod nogi głównego bohatera. A miało być tak pięknie, a miało nie wiać w oczy nam. A słońce miało spalać tylko skórę, nie duszę.
fot. kadr z filmu Sundown reż. Michel Franco (2021)
Chłonąc pierwsze kadry filmu, spodziewałem się banału, kina z festiwalowymi do bólu ambicjami. Surrealistyczne przebitki, kadry silące się na bycie ambitnymi, alternatywnymi i Bóg raczy wiedzieć, jakimi jeszcze. Prawdę mówiąc, obawiałem się, że po 10 minutach będę musiał skoczyć po kawę, żeby wytrwać. Ale Franco zdzielił mnie po łapach za moją złośliwość i cynizm, bo Sundown zaczął rzucać asami z rękawa. Robiło się coraz gęściej, ciekawiej, pełniej i bardziej emocjonalnie. Kiedyś wystarczył chleb i igrzyska, teraz - seks i strzelaniny. A w tym filmie jest o wiele, wiele więcej.

Dorwać gringo w blasku meksykańskiego słońca

Kadry, które widzimy w Sundown są poprawne i przyjemne, chociaż bliżej im do kartek widokowych, niż fantazyjnych, montażowo-operatorskich wygibasów. I bardzo dobrze, bo "kino środka", które jednocześnie chce być na festiwalach jak i w sieciach kinowych, cierpi na przesyt formy nad treścią. Ależ ta fantazyjna forma ma być istotnym środkiem wyrazu, mówi sama przez się! - powiecie. Nie -  odpowiem najbardziej niedbale jak potrafię. Niech kino przemawia nie tylko formą, ale i prawdą, historią, żywą figurą, płaszczyzną tego, co rzeczywiste. I z tej właśnie materii Franco tworzy cuda.

Zobacz także: Creed III – recenzja filmu! Reklama dźwignią sportu

Przez długi czas filmu jest on prawie niemy - słyszymy jedynie dźwięki otoczenia. To właśnie przemawianie formą, którą tu akurat doceniam. Jeśli już bohaterowie cedzą kilka zdań, to wybrzmiewają one w pełni. A ich milczenie jest istotną wskazówką na temat tego co czują i kim są. Skłaniałbym się nawet do pewnej teorii, że im więcej słów wypowiada dany bohater, tym bardziej czarnym charakterem on jest... To właśnie jedna z najbardziej ekstrawertycznych postaci (o ile w tym filmie takie są...) okazuje się największym łajdakiem. Chociaż Neil też nie zostaje w tyle jako zdesperowany egoista i patologiczny kłamca. Ale z drugiej strony - może zbyt surowo go oceniam? Może ma swoje demony, przed którymi nie może uciec? Czy Sundown czegoś nas uczy? Wiem, że to pytanie brzmi jak słowa przedszkolanki na koniec krótkiej bajki, ale nawet jeśli - nie uważam, żeby dorosłemu człowiekowi cokolwiek to ujmowało. Czymże jest historia bez morału, jeśli nie zaledwie grafomańską, artystyczną plwociną, odchrząkniętą z potrzeby pieniędzy lub realizacji swego snu o wielkości? A tutaj morałów jest cały wachlarz. Swoistym "metamorałem" jest to, by nie zakładać, że to co widzimy na początku jest takie samo z każdej strony. Franco niejednokrotnie bawi się tym z nami i uciera nam nosa z powodu naszej zuchwałości. Innym morałem jest to, że są na świecie miejsca, gdzie biały, bogaty gringo nie powinien czuć się bezpiecznie, nawet jeśli jest milionerem. Są zakątki naszej cywilizacji, gdzie zasady przetrwania są całkiem inne, a drapieżnik nie musi mieć pazurów i kłów, aby dorwać swoją ofiarę. Wystarczy chwila egoizmu, milisekunda lekkomyślności. Jest też trzeci morał - sprawdzajcie dwa razy, czy wszystko spakowaliście, jeśli jedziecie do Meksyku... Albo nie jedźcie do Meksyku. Film zadebiutował na festiwalowym ekranie w Wenecji już 5 września 2021 roku. Na ekrany polskich kin wkroczy 24 marca tego roku.
zdjęcie okładki: kadr z filmu "Sundown" reż. Michel Franco (2021)

Mały, szary człowiek. Tak podsumowałby go pewnie Adam Ostrowski. Albo też "bardzo dziwny, zaczarowany chłopiec" jak zrobiłby to Nat King Cole. Niepoprawny politycznie obserwator współczesności - świata, kina, książek i gier wideo.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

75/100
wyjątkowy, autorski pomysł fabuły i jej przedstawienia niebanalne postacie, które ciągle mają jakąś intrygującą tajemnicę prześwietlone kadry, które wypalają siatkówkę oka i ogrzewają serduszko
zanim film się rozkręcił zdążyłem osiwieć i pojechać do Acapulco rowerem wszędzie ta sama, smutna twarz i nieobecny wzrok Rotha

Movies Room poleca

Nadchodzące premiery