Zdarza mi się czasem zastanawiać, którego z nieżyjących już polskich twórców najbardziej brakuje mi w dzisiejszym świecie. Zawsze wtedy po wykluczeniu całej reszty kandydatów, dochodzę do wniosku, że takim gościem jest Stanisław Bareja. Miał on bowiem, oprócz wszystkich pozostałych zalet swojej twórczości, jedną główną i najważniejszą pozytywną cechę. Ciepło, które biło od każdego z jego bohaterów. Stanisław Anioł z bloku przy Alternatywy 4 mógł być podły, ale chcielibyśmy wypić z nim kieliszek czegoś, co tam akurat miał pod ręką, a w tym samym bloku mieszkał też Balcerek, czyli najcudowniejszy łobuz polskiej telewizji. Wspominam o tym dlatego, że tego typu wrażliwość w dzisiejszych czasach mogłaby, mówiąc górnolotnie, kinem i kulturą, rozładować nastroje społeczne. Bo o polityce, sprawach dzielących naród i mogących realnie wpłynąć na nasze życie, mówić musimy, a coraz mniej, poprzez coraz mocniejsze naciąganie strun po wszystkich stronach, mówić umiemy. Stąd należy zawsze uszanować tych, którzy próbują. Nawet w takich krótkich materiałach.
Drugi sezon
Pisarzy w swojej krótkiej formie porusza bowiem mnóstwo ideologicznych tematów. Znowu, tak jak przy okazji pierwszego sezonu, zbiera się kilku mających donośny własny głos autorów, z których każdy pisze scenariusz około 10-minutowej etiudy. Żadnego ciągu logicznego to nie tworzy, ale dzięki temu pozwala
pisarzom swobodnie wrzucić historię o wszystkim. A jeśli chodzi o umiejscowienie swojej historii, potrafią oni polecieć naprawdę po bandzie. Stąd będziemy mieć kosmitów, Urbex i
danse macabre w kostnicy. Mimo odchylenia w większą abstrakcję świata przedstawionego, serial jest nieco bardziej od pierwszego sezonu powściągliwy w treści. Sprawia to, że wydaje mi się jednocześnie mniej i bardziej komediowy niż za pierwszym razem. Mniej, bo nie ma tu scenek rodem z kabaretu, bardziej, bo jest jednak nieco zabawniejszy.
fot. Canal +/materiały prasowe
O tym, co miałem na myśli we wstępie pisząc, że dziś nie umiemy mówić o ważnych społecznych sprawach, można się szybko przekonać, wchodząc na pewną, dość popularną w naszym kraju stronę filmową (tak, tę na f) i na wpis w bazie dotyczący tego właśnie serialu. W produkcji, która porusza kilka drażliwych tematów główną rolę zagrał Maciej Stuhr i to dla komentujących wystarczyło. Bez kontekstu, bez merytoryki, bez jakiejkolwiek chęci rzeczowej oceny. W drugiej serii mamy za to Zosię Wichłacz i Antka Królikowskiego, czyli mimo wszystko trochę rzadziej bohaterów pasków programów informacyjnych. Można przecież o nich powiedzieć - gwiazdy
Miasta 44. To jednak w powierzchownym patrzeniu na obsadę, które niestety dalej przedstawia znaczna grupa odbiorców, duża różnica. Widać że oboje bawili się na planie świetnie, a wcielenie się w 9 zupełnie różnych postaci (a jeden z odcinków pozwala nawet postawić tezę, że 10) potraktowali jako wyzwanie. W dodatku za znakomitą decyzję trzeba uznać postawienie za kamerą reżysera najlepszego etiudowego polskiego filmu ostatnich lat, Pawła Maślony.
Wychodzi z tego zwyczajnie dobra, interesująca i potrzebna robota, która może dać nadzieję, że kiedyś przyjdą czasy lepsze, w których debata publiczna nie będzie podsycaniem i szukaniem wszędzie wrogów. Może traktuję tę produkcję troszeczkę zbyt ideologicznie, jednak widzę w niej coś, co rzadko zdarza się w polskiej popkulturze. Ludzi, którzy mówią o tym, o czym mają ochotę i nie muszą się zastanawiać nad tym, czy wypada. Nawet mimo faktu, że pod logo dużej stacji telewizyjnej.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.
Kontakt pod [email protected]