Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

41 dni nadziei - recenzja survival-romansu opartego na faktach

Autor: Radek Folta
5 lipca 2018

Miało być tak pięknie. Para zakochany w sobie młodych ludzi otrzymuje ofertę od znajomych. Mają przepłynąć Pacyfik, z Tahiti do San Diego, ich luksusowym jachtem. Podróż tej dwójki nie będzie jednak bajkową wyprawą, na jaką się zapowiadała. 41 dni nadziei to elektryzująca historia o próbie przetrwania w uszkodzonej łodzi na środku oceanu.

Być może to sezon na filmy o żeglarzach, bo niedawno mieliśmy okazję oglądać w kinach Na głęboką wodę. Podobnie jak rzecz miała się z brytyjską produkcją, najnowszy film islandzkiego reżysera Baltasara Kormákura (Everest, 101 Rejkiawik) oparty jest na prawdziwej historii. Wydarzyła się ona w połowie lat 80. i nie zdradzę za wiele pisząc, że ktoś tą przygodę przeżył, by potem opowiedzieć ją całemu światu. Warto jednak odłożyć wertowanie stron internetowych na po seansie, by nie spoilować sobie przyjemności oglądania. Którą niestety po trochu psuje polskie tłumaczenie filmu. Jeżeli nie chcecie wiedzieć, jak długo dryfować będzie łódka rozbitków po otwartym oceanie, wystarczy zignorować tytuł. Proste, prawda?

Zobacz również: 41 dni nadziei - zwiastun filmu o walce człowieka z naturą

Shailene Woodley (seria Niezgodna, Gwiazd naszych wina) wciela się w Tamy Oldham, dwudziestokilkuletnią Amerykankę przemierzającą świat. Wiatry zanoszą ją na Tahiti na południowym Pacyfiku, gdzie poznaje brytyjskiego żeglarza - Richarda (Sam Claflin, Igrzyska Śmierci, Zanim się pojawiłeś). Między parą dość szybko iskrzy i nie ma wątpliwości, że są dla siebie stworzeni. Oboje chcą podróżować i poznawać egzotyczne kraje. Ich odmienne charaktery doskonale się uzupełniają. On zbudował swoją łódź, jest wyważony i doświadczony, kilka lat starszy od niej. Ona jest wulkanem energii, jest dzika i nieprzewidywalna. Kiedy znajomi Richarda oferują im pracę, którą my być odeskortowanie ich eleganckiego jachtu do Stanów Zjednoczonych, para waha się tylko chwilowo. Ma być to dla nich przygoda życia. Nie zdają sobie jednak sprawy, jak ekstremalna, kiedy trafią w samo oko potężnego huraganu.

Kadr z filmu 41 dni nadziei, reż. Baltasar Kormákur / fot. materiały prasowe
Kadr z filmu 41 dni nadziei, reż. Baltasar Kormákur / fot. materiały prasowe

Fabularnie 41 dni nadziei składa się z dwóch linii czasowych, próbując pogodzić dwa różne filmy. Jeden to romans rozgrywający się w egzotycznej scenerii, gdzie przystojni młodzi ludzie zakochują się w sobie na zabój. Pojawiają się tutaj jakże oczywiste klisze tego gatunku (wspólne kolacje, zachody słońca, niezgrabne wyznania miłosne), ale grający główne role aktorzy sprzedają ten związek znakomicie. Jest między nimi chemia i trudno tych postaci nie lubić. Przed popadaniem w zupełne banały ratuje ten wątek kameralność wielu scen i naturalność dialogów.

Kadr z filmu 41 dni nadziei, reż. Baltasar Kormákur / fot. materiały prasowe
Kadr z filmu 41 dni nadziei, reż. Baltasar Kormákur / fot. materiały prasowe

Zobacz również: Top 30 - Najlepsze filmy oparte na faktach!

Druga warstwa opowieści, od której zaczyna się film, jest dramatem o przetrwaniu na środku oceanu. Tutaj też zobaczymy ograne elementy, takie jak radzenie sobie z ranami, głodem i pragnieniem. Sceny te nabierają jednak życia dzięki doskonałej Shailene Woodley, która przestaje imponować tylko straconymi kilogramami i spaloną przez słońce skórą. Aktorka wygrywa rozpacz i nadzieję małymi gestami i spojrzeniami, potrafi przekonująco pokazać tracącą zmysły i mająca halucynację osobę, by za chwilę pełna nadziei tańczyć w padającym deszczu. Woodley jest jedną z producentek 41 dni nadziei i widać, że dla niej był to projekt bardzo osobisty, w który włożyła mnóstwo energii. I ta ciężka praca procentuje na ekranie. Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, żeby ten wątek zajął cały czas trwania tego obrazu.

Kadr z filmu 41 dni nadziei, reż. Baltasar Kormákur / fot. materiały prasowe
Kadr z filmu 41 dni nadziei, reż. Baltasar Kormákur / fot. materiały prasowe

Złożenie filmu z przeplatających się linii czasowych ma niewielkie zgrzyty, a w lepszych momentach przywodzi na myśl podobne produkcje, jak Życie Pi i 127 godzin. Gdzieś pobrzmiewają również echa Dzikiej drogi z Reece Witherspoon, a sekwencje morskie mają coś z Wszystko stracone z Robertem Redfordem. To właśnie sceny rozgrywające się na zniszczonej przez sztorm łodzi są najmocniejszą częścią produkcji. Zrealizowane są z reżyserską precyzją, podbudowane psychologiczną wiarygodnością postaci. Gdzieniegdzie Kormákur daje się ponieść i używa ambitnych tracking shotów, jak choćby w scenie otwierającej. Momenty te wynoszą produkcję ponad przeciętność, która tudzież wystaje spod dobrze zamaskowanej sprawnością realizacyjną materii filmowej.

Kadr z filmu 41 dni nadziei, reż. Baltasar Kormákur / fot. materiały prasowe
Kadr z filmu 41 dni nadziei, reż. Baltasar Kormákur / fot. materiały prasowe

Spece od marketingu starają się sprzedać 41 dni nadziei jako łzawy romans, co strasznie spłyca potencjał tego tytułu. Jest tu oczywiście miłość i tragedia, ale także zapierająca dech w piersi potęga przyrody, walka o przetrwanie i próba pozostania przy zmysłach w ekstremalnej sytuacji. Warto dać się ponieść dryfującej łodzi, bo jej kurs - mimo pewnych obaw - zabierze nas we właściwe miejsce.

Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe / Monolith Films

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.