Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

lenovov

Zama - recenzja najwolniejszej eksploracji w historii

Autor: Konrad Stawiński
6 września 2018

To niezwykłe, jak z pogubionych, kompletnie ignorowanych wątków drugoplanowych i widzowskiego znudzenia powtarzalnością Lucrecia Martel tworzy właściwie swoją największą wartość. Jej rozsmakowanie w chwili zamienia Zamę w iście hipnotyczną tułaczkę, która staje się za ciężka nawet przed właściwym wyruszeniem w drogę.

W swoim najnowszym filmie Lucrecia Martel, rarytawywna słodycz argentyńskiej panoramy filmowej, portretuje kolonizację z pełnym kolorytem upadających złudzeń, mieszając ich wycioraną szarzyznę z natłokiem broszurowych obrazków i sielankowego ukulele. Na tym kontraście zasadza całą psychoemocjonalną wagę Zamy - na cienkiej granicy pomiędzy rajskim wygodnictwem a przytłaczającą pustką, dziewiczej separacji i stającej w gardle tęsknocie za cywilizacyjnym społecznym komfortem. Za filmowego protagonistę reżyserka obiera w końcu sobie Diego de Zamę; zamorskiego urzędnika, którego dnie płyną na plażowej kontemplacji w pozie Captaina Morgana w oczekiwaniu na zbawienny od dalszej służby królewski list. 
Zama
Fot. materiały prasowe
Martel z fetyszystycznym przywiązaniem śledzi zmęczone brakiem wyrazu ludzkie wnętrza kolejnych karczm, salonów i kwater, odnajdując od czasu do czasu mrugnięcia obumierającego człowieczeństwa, którymi następnie cieszy się w wyuczonych, automatycznie prowadzonych dysputach. Rozgrywane przez cienie dawnych prawdziwie barwnych osobowości, teraz kojarzą się prędzej z powtarzanymi w różnych konfiguracjach scenami dialogowymi kiepskiego RPG, stanowiącymi dla bohaterów jedyną codzienną motywację do wstania z łóżka pełnego komarów. Pod tym względem Zamę ogląda się jak spowolnioną wariację na temat Spielbergowskiego Marsjanina; eksploratywna frajda zostaje jednak szybko zastąpiona spacerową kontemplacją kolejnych stadiów niemego wyniszczenia, a walka o przetrwanie rozgrywa się już jedynie we własnych myślach, które w rytm przesterowanej elektroniki wyrządzają jedynie coraz większą mózgową dewastację. 
Zama
Fot. materiały prasowe
W tak bezokresowej separacji najbardziej niezwykłe wypadki stają się rutyną Zamy, a najpiękniejsze oazy pozostają bez słowa pochwalnego komentarza. Urzędowa przeprawa Martel przybiera zmiksowaną formę homeryckiej „Odysei” z esencjonalnie kafkowskimi elementami, ale wzbogacona zostaje przede wszystkim o hiperrealistyczne złamane dusze i regularne kłamstwa niezbędne do wydłużenia niekończącej się wegetacji. Mimo to Zama nigdy nie staje się dla widza przytłaczająca; a to dzięki subtelnemu humorowi wplatanemu w obrazy wycieńczenia, a to dzięki lawinie kolejnych postaci i porozpoczynanych, ignorowanych w połowie wątków. W ich obliczu reżyserka precyzyjnie wykrawa z filmu jakikolwiek emocjonalny potencjał, prowokacyjnie zmniejszając do zera realną wartością ludzkiego losu. A może wręcz przeciwnie, idąc za śladem filmowego protagonisty, odnajduje ją właśnie dopiero w rychłej perspektywie ostatecznego końca, pod postacią tak słodko przecenianej, niemogącej się dogasić nadziei. [caption id="attachment_41216" align="alignnone" width="400"] Film widziany dzięki uprzejmości Kina Pod Baranami[/caption]

Konrad Stawiński

Zastępca Redaktora Naczelnego

Kontakt: [email protected] Twitter: @KonStar18

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.